„Jak być pianistą, to tylko takim jak Zimmerman” – Mary Komasa

Mary Komasa
16 sty 2017
Piotr Skrzypek

Podczas rozmowy zdaje się, że w jej żyłach nie płynie krew, ale muzyka i emocje. Piękno i siła jej głosu, wrażliwość i muzyczny talent to elementy, o których nie da się opowiedzieć, jeśli nie słyszało się jej płyty. Szczerość twórczości Mary Komasy kontrastuje z otaczającym nas światem, a to – gdy chodzi o artystów – jest chyba najważniejsze.

Twój dziecięcy śmiech jest bardzo zaraźliwy. Album natomiast jest dojrzały, jest muzyką świadomej artystki. Myślisz, że masz w sobie jeszcze trochę z dziecka?

Steven Spielberg powiedział kiedyś, że nie stracił w sobie dziecka, i pewnie dlatego jego filmy są wielkimi dziełami. Ja, oczywiście, nie porównuję się do Spielberga, ale wydaje mi się, że właśnie o to w życiu chodzi- żeby nie zatracić dziecięcości. Ja i moje rodzeństwo zostaliśmy wychowani tak, żeby zachować w sobie ten pierwiastek, dziecięcy pęd i codzienną chęć do życia. Staram się cieszyć najmniejszymi rzeczami.

W dzieciństwie nie byłaś tak odważna. Kiedy zmieniłaś się z nieśmiałej w nieustraszoną?

W pewnym momencie skoczyłam po marzenia, a wtedy już nie było powrotu. Mam brata bliźniaka i ludzie zawsze traktowali nas jak tandem. Faktem jest, że teraz właśnie tak działamy, ale w dzieciństwie, dość wcześnie, bo chyba już w podstawówce, oboje stwierdziliśmy, że każde z nas musi odnaleźć swój własny głos. Wszystko przez to, że mamy silne osobowości, i to one się trochę w naszych życiach rozepchały. Dojście do tego zajęło mi pewnie trochę więcej czasu, niż gdybym nie miała rodzeństwa. Odważyłam się mówić własnym głosem i bardzo się to opłaciło.

Jak myślisz, czy gdybyś nie miała trójki rodzeństwa, byłabyś mniej rodzinna?

Na pewno byłabym na maksa smutna. Ja nie umiem być sama. Dla mnie najgorszym, co może się przytrafić, jest świadomość, że nie mam rodziny. To byłaby dla mnie największa tragedia- obudzić się jak bohater filmu „Kevin Sam w Domu”. Od zawsze było nas dużo, żyliśmy w małym mieszkaniu i spaliśmy z rodzeństwem w jednym pokoju. To sprawiło, że przyzwyczaiłam się do towarzystwa i muszę mieć kogoś obok siebie.

W jednym z wywiadów mówisz o barwie teledysków. Ludzi też często określa się kolorami. Jaki byłby Twój?

Chciałabym być czarno-biała, żeby być odzwierciedleniem kontrastu. Pracuję nad nowymi piosenkami i czuję, że muszę zacząć od czerni i bieli, wyjść od tego najprostszego połączenia, a potem, jeśli będzie taka potrzeba, nakładać ich więcej.

Wyśpiewujesz emocje. To dla ciebie rodzaj terapii?

Nie terapia, raczej fun jak rollercoaster. To przypomina adrenalinę, którą mam na koncertach, a ja od adrenaliny jestem uzależniona. Dostaję wtedy impuls energetyczny. Koncert to przedłużenie mojego życia i okazja, kiedy mogę wyjść do ludzi. W czasach, gdy muzyka to coś bardzo wirtualnego, gdy na co dzień nie mam kontaktu z publicznością, każda możliwość przebywania w tak dużej grupie ludzi jest ogromną przyjemnością.  Cyferki wyświetleń na Youtube nic mi nie dają, ponieważ ja ich nie czuję. Dopiero wtedy, gdy koncertuję, dociera do mnie, że moja płyta, moja muzyka żyje własnym życiem. To jest ten moment, w którym mogę wreszcie skontaktować się ze słuchaczami.

Najgorsze wspomnienie ze szkoły muzycznej?

Szkoła muzyczna ma specyficzną formę. Dzieci są od małego trenowane, wynoszą ze szkoły różne lęki, fobie. Tego typu miejsca zdecydowanie rozwijają umiejętności, ale jednocześnie wymagają ogromnej pracy. Długo nie mogłam się wyzbyć poczucia winy, gdy nie ćwiczyłam i nie grałam już regularnie na klawesynie, organach, czy fortepianie. Mimo wszystko jednak mam dużo ciepłych wspomnień z tamtego okresu.

Dużo podróżujesz?  Które miasto wspominasz najcieplej?

Bardzo tęsknie za LA. Długo już tam nie byłam i czuję już, że muszę tam pojechać, głównie dlatego, że trwa sezon filmowy, a dla mnie to czas, w którym żyję w filmowym świecie. Mam wrażenie, że gdy wracam do wszystkich miast, które są mi bliskie, jest tak, jakbym w ogóle z nich nie wyjeżdżała. W każdym mam grupę przyjaciół. Dzięki temu, że stale jestem z nimi w kontakcie, nie mam poczucia kompletnego oderwania od tych miejsc.  Jadę zawsze do ludzi, nigdy do samego miasta.

W jak dużym stopniu muzyka ukształtowała Twój charakter?

Od dziecka mówiono mi: „Jak być pianistą, to tylko takim, jak Zimmerman, jak śpiewaczką, to tylko taką, jak Callas”Poprzeczka cały czas zawieszona była bardzo wysoko. Teraz nie umiem powiedzieć, czy to dobrze, czy źle. Cała moja rodzina jest tym „skażona” i wszyscy, którzy chodzili do szkół muzycznych, również. Specyfika mojego zawodu, to, że sama piszę sobie piosenki i sama dbam o swój wizerunek, sprawia, że moja codzienność wygląda inaczej niż codzienność typowego klasycznego muzyka. Chodzenie do teatru na wystawę czy do kina to też rodzaj mojej pracy. Tam możesz wchłonąć inspiracje, zobaczyć czy przeżyć coś, co potem może dać Ci natchnienie. Nie wyobrażam sobie życia bez muzyki. To rodzaj pasji. Coś, co daje mi odskocznię, pozwala się wyrażać i poszukać sensu w świecie, który wali się na łeb.  To trochę jak ucieczka w kosmos. Jestem sobie w nim i czuję się bezpiecznie. Od muzyki dostałam swoją zbroję.