Legenda polskiego metalu – Titus

Titus
11 kwi 2013
Kamil Kantorski

Titusa polskim fanom ciężkiego grania przedstawiać nie trzeba. Wokalista i basista Acid Drinkers znany jest nie tylko jako utalentowany muzyk, ale również jako osoba, która nie stroni od dobrej zabawy. W poznańskiej Cafe Emma spotkaliśmy się, aby pogadać o winach, cyckach, ?Bitwie na głosy? i oczywiście o muzyce i trasie koncertowej ?Black is my colour?, która rozpoczęła się 18.10.2013 w Gdyni, a 03.11.2013 miała dotrzeć do Poznania. Miała, gdyż koncert nie odbył się ze względu na żałobę narodową.

 

W wielu wywiadach, czy też recenzjach, Acid Drinkers przedstawiani są jako legenda polskiego metalu. Czy czujesz się jak legenda, lub czujesz, że Acid to legenda?

Wiesz co, trzeba najpierw skończyć granie, a potem się rozeznać na temat statusu – czy aby legendarnego, czy nie. Nadal jesteśmy w trasie i jesteśmy aktywnym zespołem. Jeżeli ktoś nas nazywa żywą legendą – proszę bardzo.

Gdy zadzwonił do mnie znajomy i zapytał, czy zrobię wywiad z Acidami, odpowiedziałem: „spoko, znana kapela, nie będzie problemu”. Dopiero po jakimś czasie zaczęło docierać do mnie, że wcale nie znam tych Acidów aż tak dobrze. Rozpocząłem więc mały research, między innymi wśród znajomych. Pytałem o co by was, czy też Ciebie, zapytali. Większość pytań sprowadzała się do tanich win: „Jakie wina piją?”; „Ile tych win piją?” etc. Nie przeszkadza Ci to…

Nie, nie. Tylko mówię od dawna, że z win przesiedliśmy się na „łychę”. Chociaż, jeszcze rok temu, zdarzyło mi się – mimo wielokrotnego zapewniania o piciu raczej burbonu – że dostałem pięć win – młodzi metalowcy przynieśli. Skrzętnie je schowałem w bagażniku i te pięć win, przez pięć wieczorów wypiłem i powiem Ci, że smakowało pysznie.

Nie jest to trochę krzywdzące, że ludzie kojarzą was bardziej z winami niż muzyką? Na siedem osób, z którymi rozmawiałem na wasz temat, znalazła się tylko jedna, która kojarzyła muzykę. Reszta wiązała was raczej z dobrą zabawą, czy też kapelą, z którą można wypić etc.

Wiesz co, to jest trochę dziwne, bo kiedy wychodzimy na scenę, włączają się światła, to nie wynosimy stolika i win, tylko właśnie instrumenty, więc jest to dość dziwnepostrzeganie. Ale rzeczywiście, od zabawy dobrej, albo wręcz dzikiej czasami, nie stroniliśmy. Nadal jakby nie stronimy, ale teraz jest to bardziej wyważone niż kiedyś. Ale to miłe, że kojarzą nas z dobrą zabawą. Lepiej być kojarzonym z dobrą zabawą niż nie.

Myślisz, że popularność tego rodzaju nie wynika po części z coraz większej popularności medialnej – Ty występujesz w TV show, bierzesz udział w różnych programach telewizyjnych…

Biorę. Jak mnie ktoś uprzejmie i sympatycznie zaprasza, to mówię: „czemu nie?”

No tak, ale czy właśnie to z tego nie wynika? Ja pamiętam program u Kuby Wojewódzkiego, w którym się napiłeś tego winka…

Zgadza się.

A o muzyce było raczej mało.

Kuba nie prowadzi programu muzycznego – od tego zacznijmy – tylko bardziej rozrywkowy. Pamiętam, że byłem u Kuby dwa razy i pytał mnie o rzeczy rozrywkowe. Chociaż Kuba ze sceny mnie kojarzy i sam powiedział, że gdyby był młodszy i przystojniejszy, to by ze mną zagrał w tym składzie. Nie widzę problemu, mógłby dołączyć do nas na koncercie – warszawskim na przykład – na dwa, trzy numery, gdyby miał ochotę kiedyś. W końcu jest perkusistą z tego co wiem. Ale tak, jeśli jestem zapraszany gdzieś tam, np. „To lubię” – był taki program – tam występowałem razem ze Zbigniewem Wodeckim i Zygmuntem Staszczykiem. Ale tu z kolei byli sami muzycy, na przykład, chociaż też było mało o muzyce. Zbiga pytali, na przykład, jakiego szamponu do włosów używa.

Ja przynajmniej mam takie wrażenie, rozmawiając z różnymi ludźmi, że podchodzą sceptycznie do twojego udziału w tego typu programach telewizyjnych. Nie boisz się, że stracisz przez to starych fanów? Pojawiają się komentarze, że Titus poszedł na kasę itp.

Nie, no płacić, płacą. Amerykańscy rockersi bawią się w takie rzeczy bardzo często. Po pierwsze, tego typu programy, to jest naprawdę bardzo dobra zabawa, bo spotykam bardzo fajnych ludzi i z fajnymi ludźmi się tam pracuje. Wiesz, biorąc bitwę na głosy, która była naprawdę wyzwaniem – ten program poszedł na żywo, na scenie było czasami dwieście osób i trzeba było się naprawdę wyrabiać. Była doskonała produkcja, trzeba było umieć się profesjonalnie zachować, także ja sobie bardzo chwalę udział w tym programie i jeśli jeszcze raz mnie zaproszą, to się tam udam.

Nawiązując jeszcze do poprzedniego pytania. U Kuby Wojewódzkiego powiedziałeś coś takiego, że większość ludzi pod twoją sceną to ludzie myślący, a tylko garstka to są kretyni. Czy w kontekście tego, że stajesz się coraz bardziej popularny, nie obawiasz się, że zacznie się pojawiać coraz więcej ludzi przypadkowych?

Chyba nie… Nie, nie obawiam się tego. Wiesz, nasza fanówa, to jest naprawdę inteligentna ekipa z dużym poczuciem humoru.

Czyli nadal twierdzisz, że większość, to ludzie myślący?

Tak, zwłaszcza gdy zamienię z nimi parę słów, to naprawdę widać, że wiedzą od czego muchy zdychają.

Czyli metal może się rozwijać dalej?

Metal cały czas się rozwija. Ciekawy jestem, gdzie to nas zaprowadzi. Pamiętajmy, że ja liczę metal gdzieś tak od 77 roku.

No właśnie, jak od tamtej pory się rozwinął ten gatunek?

Takim pierwszym według mnie nurtem był szeroko pojęty New Wave of British Heavy Metal. I to było między 77-78 r. do 84-85 r. Między 79 a 83 r. powstały najlepsze płyty heavy metalowe. Coś takiego później się nie powtórzyło. Zwłaszcza znamienny był rok 80-81 – zainteresowanych odsyłam do tego roku, żeby sobie sprawdzili jakie albumy wtedy wyszły. Potem się pojawił thrash, black itd. Potem się pojawiło coś w rodzaju new metalu, który ja nazywam zamaskowanym disco. Poza tym grunge, który był jednak odłamem mocnego grania. A dokąd to wszystko pójdzie, to nie wiem.

sTrzeba też powiedzieć, że w thrash pojawiały się wpływy z punk rocka.

Tak, ale thrash na początku pojawił się chyba w Kalifornii w Bay Area – stamtąd powstała wielka czwórka thrashu, a oni raczej – jak chłopaki z Metalliki – byli fanami New Wave of British Heavy Metal. NWOBH z kolei ewoluował w stronę thrashu. Czy było w tym trochę połączenia punka? Nie wiem. Może?

Myślę jednak, że takie szybkie, agresywne granie z „wyziewem” emocjonalnym, to chyba…

Tak, można powiedzieć, że połączenie metalu i punka, to jest thrash.

Jak z kolei widzisz rozwój sceny w Polsce odkąd grasz z Acidami? Czy widać pozytywy?

Wiesz co, na pewno. Nie znam aż tak dobrze polskiej, młodej sceny metalowej – tyle tylko, ile te młodsze kapele z nami grają. Ale różnica między teraz, a początkiem lat osiemdziesiątych jest kolosalna. Zacznijmy od kwestii sprzętowej – kiedyś naprawdę nie było na czym grać. Teraz jest dostęp do „gratów” i  dostęp do studia – można się dobrze wyprodukować, dobrze zabrzmieć i to jest jedna sprawa. Druga sprawa, to umiejętności. Te zespoły grają coraz lepiej, chociażby manualnie. Coraz lepiej komponują. Także, jest naprawdę ogromny pozytyw, jeśli chodzi o polskie ciężkie granie.

Kolejne pytanie nie jest moje, a należy do koleżanki, która jest waszą fanką. Ona stwierdziła, że metal do życia potrzebuje testosteronu, a tego coraz mniej w facetach. Czy twoim zdaniem metal przetrwa transformację mężczyzn w – jak to ujęła – „ciotki”?

Nie rozumiem pytania.

Chodzi chyba o to, że coraz więcej chłopaków, których widzimy na ulicach, jest bardziej zniewieściałych.

Odsyłam koleżankę do lat 80-tych i przyjrzeniu się takiemu zjawisku jak „glam” – to by nie rozpoznała, kto jest facet, a kto baba wtedy – i jak się ubierali, czesali i jakie nosili makijaże. Ale rzeczywiście, patrząc na mojego starszego syna – 20 lat – i jego znajomych, jest jakiś tam powrót troszeczkę do glamu. Ale wracając do pierwszego punktu pytania, to metal był zdecydowanie zajęciem męskim – kobiet grających było mało. Z lat 70-80 z takich konkretnych składów, być może ocalał brytyjski Girlschool – kumpele od Motorhead. Poza tym, z europejskich składów, to Doro Pesch – rządziła w latach 80-tych i jej Warlock. Ale rzeczywiście, to jest mniej niż 1%, jeśli chodzi o udział płci w tym zajęciu. W Stanach grały takie panie jak Nashville Pussy, Lee Aaron, Joan Jett, ale rzeczywiście to jest ułamek procenta nawet.

Aczkolwiek, z tego co możemy zaobserwować, pojawiają się kobiety, które nawet growlują – chociażby by pani ze Sceptic. Nie wiem czy kojarzysz?

Sceptic? Coś nazwa mi się obiła o uszy.

No, to właśnie tam była pani, która growlowała i to całkiem nieźle i na nagraniu pewnie bym nie rozróżnił czy to jest facet czy kobieta.

No to na pewno był facet.

Mówisz, że scena metalowa ma się dobrze. Coraz częściej jednak słyszę, że na koncerty przychodzi coraz mniej metalowców i że szczególnie młodzi metalowcy wolą teraz oglądać koncerty na YouTube niż ruszyć tyłek na gig i dobrze się bawić.

Zależy.

Jak to z twojej perspektywy wygląda?

Nieźle. U nas w Polsce metal nie jest tak bardzo popularny jak na zachodzie Europy. Tam gdzie nie spojrzysz jest festiwal – jest to gatunek, który się trzyma świetnie. U nas w kraju jest troszeczkę gorzej. Tak mi się wydaje porównując ilościowo itd. Ale na całym świecie, to jest naprawdę dobrze. Zainteresowanych odsyłam do filmu kanadyjskiego antropologa, Sama Dunna, który ze swoim kumplem Scotem McFadyenem, wybrał się w podróż po świecie, aby nakręcić film dokumentalny pod nazwą „The Global Metal”. Chyba zaczął od Wacken, ale potem puścił się zupełnie innymi ścieżkami – żadnych Anglii, żadnych Ameryk, żadnych Holandii. Odwiedził Chiny, Izrael, Indie, Zjednoczone Emiraty Arabskie i tam kręcił metalowców. Ciekawie wyglądali np. chłopaki z Emiratów, w tych białych burnusach – czy jak to tam się nazywa to wdzianko arabskie – jak siedzą ze stratocasterami i gadają o heavy metalu i ten jeden mówi – taki typowy arab, dobrze wypasiony, dobre 100 kilo wagi – „na scenę zakładam czarny „burnus”. Albo zobaczyłbyś chińskich metalowców na Wielkim Murze. Także metal za granicą trzyma się dobrze. W Polsce z popularnością metalu jest trochę gorzej – nie wiem na czym to polega, ale na świecie trzyma się dobrze.

Nie masz czasami wrażenia, że ludzie w Polsce wybiórczo traktują koncerty? Na przykład, jadę na Metalfest czy Iron Maiden i jest mnóstwo ludzi – kilka tysięcy, jeśli nie kilkadziesiąt. Z kolei byłem w Poznaniu na Kreonie, który się reaktywował – który, myślę, że zasługuje na jakąś publikę jako stara, znana kapela – a jeśli było dziesięć osób, to naprawdę maksimum. Z czego to wynika?

Z tego, że nie mają przełożenia medialnego, podejrzewam. Jednak, żeby przyciągnąć, to trzeba mieć nazwę, która dość jasno świeci – umówmy się. Ja pamiętam Test Fobii czy Test Fobii Kreon jeszcze sprzed dwudziestu lat, ale jak oni się nie odezwali przez ostatnie 25 lat, nie grali, to stara ekipa, która ich słuchała mogła o nich zapomnieć, a młoda jeszcze o nich nie usłyszeć.

Czyli generalnie twierdzisz, że metal potrzebuje trochę tego rozgłosu medialnego?

No o każdej jakby formie sztuki, która ma ochotę zaistnieć musi być trochę głośno.

Niektórzy się strasznie buntują przeciwko mediom, mówiąc: „nie będziemy się sprzedawać”, „ tylko underground” itp.

Nie, no proszę bardzo. Jak ktoś nie lubi, to niech nie bierze w tym udziału. Ja nie widzę przeciwwskazań, aby grać dobrą, konkretną, ciężką muzykę i jeszcze w tylnej, lewej kieszeni mieć parę złotych.

Spotykamy się też w kontekście waszego koncertu. Skąd nazwa trasy „Black is my colour”?

Z głowy, zawsze pomysły biorę z głowy. Jakoś mi tak samo wskoczyło, nie kombinowałem – nagle ciach, brzdęk i jest.

A ma to jakieś znaczenie?

No wiesz, my grający, czy słuchający ciężkiej muzy ubieramy się na ciemno lub na czarno. Określenie „czarny jest moim kolorem”, jest oczywiście jak „masło jest maślane”, ale przynajmniej dobrze mi to brzmiało.

s
W jednym z wywiadów mówiłeś, że bardzo cenisz sobie muzykę Black Sabbath, więc pomyślałem, że ma to może jakiś związek z tą kapelą?

Nie, ale przy okazji „Black is my colour” wpadłem na pomysł, żeby – jeśli chodzi o repertuar – wrzucić ile można rzeczy z „black” w tytule. Dlatego, chociażby z Acidowych mamy „Black Sail Wrapped”. Jest pare klasyków z „black” w tytule – nie będę zdradzał, ale gramy przynajmniej 4-5 numerów, gdzie „black” jest wiodącą częścią tytułu i to są absolutne klasyki.

Zagraliście już kilka koncertów, między innymi w Gdyni, i szukałem setlisty jakiejś, aby mniej więcej się zorientować jakie kawałki się pojawiają i jeżeli chodzi o nową płytę, to z tego co się zorientowałem, to były dwa: „Kill the Gringo” i „Bundy’s DNA”. Dlaczego tak mało? Czy nie promujecie już bardziej tej płyty i jak reaguje publiczność na te utwory?

My nie promujemy już „La Part Du Diable”, bo zrobiliśmy to rok temu. Ta trasa jest rzeczą repertuarowo inną. A mając na koncie chyba czternaście albumów – nie wiem dokładnie ile, nigdy nie pamiętam – to staramy się często mniej więcej po równo obdzielić każdą płytę. Chociaż zazwyczaj 3-4 tytuły są z „Infernal Connection” – takie, które naprawdę idą doskonale na koncertach i bez których się nie można obejść. To tak jakby AC/DC nie zagrało „For Those about to Rock” na końcu. Może to nie jest jakiś wybitny album, umówmy się. Właściwie istnieje tylko dzięki tytułowemu numerowi i temu gdzie armaty strzelają. Jeśli chodzi o ostatni album, to na koncertach, na których graliśmy połowę tej płyty, obserwowaliśmy, który kawałek dobrze idzie i ostały się te dwa.

Pytam jak reaguje publiczność na te nowe utwory, ponieważ w wielu recenzjach pojawiają się zastrzeżenia, że na waszej ostatniej płycie brakuje hitów – nie tak jak na „Infernal Connection”. Z drugiej strony są recenzenci, którzy twierdzą, iż „Le Part Du Diable” jest nawet lepszym albumem, niż „Verses of Steel” chociażby. Z którą opinią bardziej się zgadzasz?

Zgadzam się z pierwszą częścią jak najbardziej – nie ma hitów. My chyba nie jesteśmy jednak od tego. Jeśli chcesz szukać przebojów, sięgnij po „Fishdick Zwei” – masz ich tam dwanaście. Także, to nie jest kwestia hitów. My nie robimy hitów – nas się nie puszcza. Gdy jest to w radiu na antenie „Lata z Radiem”, to masz wtedy hit. My odstraszamy raczej. Jeśli jednak recenzenci twierdzą, że „La Part du Diable” jest na poziomie „Wersetów” czy „Infernal”, to z tego powodu, tylko i wyłącznie, papa mi się ucieszy.

Wracając do koncertów: Jak dajecie, albo jak Ty dajesz, radę z „afterami”? Czy po tylu latach jest już trudniej? Masz w głowie, że będzie ogromny kac i „dobra, odpuszczam”, czy nadal jest to zabawa do rana?

Nie szarżujemy do rana. Ja na pewno nie. Po prostu, jeśli mam na następny dzień przebyć 300 km siedząc za kółkiem i kolejny wieczór, który spędzam prawie 2 godziny na scenie, to sobie odpuszczam. Nie mam ochoty wychodzić na scenę i czuć się jak pierdolony flak.

A czego możemy oczekiwać na tym koncercie poznańskim? Czy mniej więcej będzie to samo, co graliście w Gdyni?

Tak, to jest pierwsza część trasy i właściwie mamy już ustalony repertuar – 21 numerów – i nie będziemy go zmieniali, na pewno przez najbliższych kilka koncertów. Chyba, że wpadnie mi jakiś dziki pomysł do głowy, ale raczej Acid pracuje w taki sposób, że jak zespół jest na tygodniu prób, to po to, żeby mieć ten repertuar w pewnym sensie żelazny. On jest ogrywany, dopasowywany i jak już złapiemy na trzeciej, czwartej próbie to, co chcemy przedstawić, to się tego trzymamy. Ale na pewno cały koncert jest szybki i dynamiczny. Może środkowa część minimalnie zwalnia, ale tak to maszyna pompuje 140 km/h cały czas.

Chciałem jeszcze zapytać o jakieś ciekawe przygody z koncertów. Co ciekawego Ci się przydarzyło? Co zapadło Ci w pamięć?

Ciężko coś powiedzieć. Powiem Ci, że na samych koncertach, kurde, nie dzieje się…

No to po koncertach…

Nie, no to już jest private party. Nie, no jakichś dziwnych rzeczy nie ma, jest jakby normalnie. Nic mi nie przychodzi w tym momencie do głowy. Nigdy nie spadałem ze sceny. Może kiedyś – facet spadł na mnie i na Litzę z galerii nad scenicznej i prawie by nam połamał kręgosłupy. Ale spadł dokładnie między nas, i wiesz, szybko uciekł. Widziałem ludzi, którzy zostawiali zęby w kantach sceny, byli odnoszeniu do karetek i po dwudziestu minutach pojawiali się z powrotem pod sceną, uciekając z tych karetek. No, widziałem ludzi, widziałem genialne cycki wiszące na barierkach i to dobrego rozmiaru – B, C.

A propos cycków – pytanie od fanki: czy wasza kolekcja staników stale się powiększa czy osiadła już na laurach?

Czasami coś wpadnie, ale bez szaleństw. Najczęściej właścicielki staników, po koncercie zgłaszają się po zgubę.

Czyli generalnie nie kolekcjonujecie?

No nie, staników nie kolekcjonuję.

Nawiązując jeszcze do tej waszej nowej płyty. W wielu recenzjach wymieniany jest utwór „Andrew’s Strategy”. Jaki jest twój stosunek do wydarzeń, które miały miejsce w tej nieszczęśliwej Norwegii? Jakie mogły być przyczyny tego wydarzenia?

Nie mam bladego pojęcia – nie jestem socjologiem. Facet się po prostu nie na żarty wkurzył… Nie no, on był po prostu popierdolony i żadna ideologia do tego nie pasuje oprócz nazistowskiej.

Uważasz, że jakakolwiek forma zła jest potrzebna na tym świecie?

No oczywiście, gdyby nie było zła, nie byłoby dobra. Zło nigdy nie da zginąć dobru i odwrotnie, bo jedno w drugim lubi się przeglądać.

Właśnie, niejednokrotnie chyba podkreślałeś, że polityka kompletnie Cię nie interesuje.

Raczej nie.

Nie uważasz, że warto by było chociaż troszeczkę się nią zainteresować? Bo mi się wydaje, że właśnie za takie wydarzenia w dużym stopniu odpowiedzialna jest polityka.

Jest odpowiedzialna za wszelkie wydarzenia kryminalne. Tylko, że ten, o którym my mówimy, to już jest kryminał przez duże „K”.

Ale jednak było to na gruncie politycznym – jego skrajne zboczenia…

Wiesz co, nie wiem, aż tak w tym nie grzebałem. Także ciężko mi powiedzieć.

Teraz jeszcze dwa pytania od fanki: Gdzie robisz i kupujesz spodnie?

Mam krawca, który ma ksywę Olo i potrafi ze skóry uszyć wszystko – od kabury na pistolet po namiot. Jak mam coś robione ze skóry, idę do Ola. Te portki, to ja mam te same od lat i to świadczy o klasie mojego krawca, bo się nie rozpierdoliły przez parę lat. Kiedyś portki skórzane zmieniałem co rok, czy co pół, bo się rozlatywały na kawałki. Łachy od niego są wieczne.

I kolejne pytanie, które nieco mnie zabiło: czy gdybyś dostał propozycję zagrania w filmie porno, to przyjąłbyś ją?

Skąd wiesz, że nie grałem?

Nie mam pojęcia.

No to, zostawmy bez odpowiedzi.

Dobra. Jeszcze jedno pytanie, które mi chodzi po głowie. Kazik kiedyś powiedział, że ludzie, którzy kupują pirackie albumy lub ściągają nielegalną muzykę są kutasami. Czy masz podobne zdanie na ten temat, czy raczej twierdzisz, że jest to w jakiś sposób dopuszczalne?

Wiesz co, kurde, no na pewno, jeśli jest głód tej muzy i jednym kliknięciem można sobie ją załatwić, to różni się troszeczkę od tego jak komuś w tramwaju wyciągasz portfel z tylne kieszeni. Także wiesz, no ja sam straciłem potworną ilość pieniędzy na tego typu działalności. Także byłoby na pewno lepiej, jakby te płyty kupowano regularnie w sklepach, ale o wiele łatwiej jest to zdjąć z sieci, niż jechać przez pół miasta do Empiku i ganiać po półkach.

Wiesz, mi się wydaje, że to nie jest tylko kwestia tego, że ktoś by nie chciał mieć oryginalnej płyty, ale czasami zasobność finansowa na to nie pozwala.

Płyta kosztuje 30 zł – jedna na miesiąc… Przeciętny metalowiec przechleje dwie stówy, jeśli chodzi wina lub browary – miesięcznie – albo zależy kto ile. Ale metalowców często widać, czy w ogóle wiarę, która słucha rocka – albo z flachą browara albo wiszących na barze. W jeden wieczór zostawią tyle, że mogliby kupić za to dwa, trzy albumy dziennie.

No wiesz, ale powiedzmy jest sobie młody człowiek – lat 16-17 – dopiero się wprowadza w tę muzykę i teraz tak: Iron Maiden, Motorhead, Black Sabbath itd. Jak by miał wszystkie dyskografie nagle kupować…

Nie, to nie uciągnie tego, ale raz na miesiąc może sobie płytę sprawić – ja sobie sprawiam.

No, ale żeby posłuchał sobie, a później ewentualnie kupił: nie uważasz tego za jakiś czyn haniebny?

Haniebny to nie – naganny.

Dobra Titus, to chyba wszystkie pytania, jakie chciałem Ci zadać. Dziękuję Ci bardzo.

Dzięki.