Nowy album Natalii Przybysz „Światło nocne”, to przede wszystkim niesamowity warsztat liryczny. Ten krążek to perfekcja tekstów ociekająca rockowym brzmieniem i wyzwolonym wokalnym wrzaskiem wokalistki. „Światło nocne” to kompozycje o głębokiej treści, wyszukanej melodii oraz skromnej, a jednocześnie mocnej aranżacji. Natalia stworzyła album poetycki, który jest dosadny i prosty, a przy tym pełen magii. Jej teksty są bardzo osobiste, jednak na tyle uniwersalne, że każdy z łatwością może się z nimi utożsamić. Na „Świetle nocnym”, Przybysz wyraża swoje zdanie na temat codzienności, dzieli się refleksjami odnośnie życia i miejsca kobiety we współczesnym świecie. Trudno uciekać myślami od tematów społecznych związanych z prawami kobiet w Polsce pisząc o Natalii. Ten album to jej indywidualny manifest. Manifest o prawo do decydowania o własnym ciele, o prawo do miłości ponad podziałami, ale też prawo do bycia sobą i możliwości swobodnej ekspresji w świetle dnia.
Po trzech latach wracasz z kolejną płytą. Jakie to uczucie?
Dobre. Mimo wszystko trzy lata to sporo czasu, a jednak liczba trzy jest dobra i dla mnie magiczna. Płyta „Prąd” nadal jest mi bliska i mamy zamiar grywać ją na koncertach. To bardzo ciekawe, ponieważ zainteresowanie poprzednim krążkiem nie zmniejszało się. Musieliśmy przestać grać na jakiś czas, tylko po to, żeby zrobić miejsce dla nowej płyty.
A miejsce na nowe nagrody zrobiłaś już na półce?
Oczywiście! (śmiech) Jeden Fryderyk podtrzymuje żyworódkę, ponieważ ona permanentnie się zagina, łamiąc w jedną stronę i wtedy może się wesprzeć. Jest też druga odnoga żyworódki, która robi się coraz większa, więc może i ona chciałaby mieć takie wsparcie
Twoja umiejętność opisywania rzeczywistości, własnych przeżyć, doświadczeń i fascynacji bez popadania w banał to sztuka. Jak wyglądała Twoja praca nad albumem?
Obserwowałam rzeczywistość, przeżywałam różne zasłyszane historie i przepuszczałam te wszystkie doświadczenia przez własne filtry. Jestem teraz w ważnym momencie procesu twórczego, w którym bardzo ważną rolę odgrywa Jurek Zagórski. Odpowiada on za nagrania większości instrumentów, co sprawia, że wszystko ma już swój charakterystyczny klimat muzyczny. Wtedy ja mam szansę zestawić jego muzykę z różnymi moimi tekstami. Sprawdzam sobie, gdzie pasuje konkretna historia, a czasami jego muzyka inspiruje mnie do tego, by opowiedzieć o czymś, czego wcześniej nie brałam pod uwagę. Działa to też w drugą stronę, i wtedy to ja mówię Jurkowi czego chcę. Tak było w przypadku utworu „Vardø”. Poprosiłam o coś brudnego, ciężkiego i mrocznego, coś na trzy ósme – mocnego bluesa. Ważną funkcję w procesie powstawania utworów pełni cały zespół. Utwór „Dom” powstał po tym, jak otrzymałam od Filipa Jurczyszyna partię gitary akustycznej z niesamowitą pauzą i dodanym taktem – tekst powstał natychmiast. Mateusz Waszkiewicz, który jest bardzo wszechstronnym muzykiem, pomimo gry na gitarze tworzy również bity i rapuje. Można posłuchać jego utworów, które nagrywa pod pseudonimem Waszka. To właśnie dzięki niemu powstał utwór „Czarny” i „Przez Sen”.
Płytę otwiera utwór „Vardø”. Nazywa się tak kunsztowne wozy romskie.
To jest bardzo ciekawe, ponieważ to by się zgadzało, gdyby Vardø było pisane przez zwykłe „o”. Jest pisane przez „ø”, bo chodziło mi o miasto w Norwegii.
Jak otworzysz okładkę mojej płyty znajdziesz tam cytat:
„Czy nie zamknąłem oczu okiennicą nocy, wyciągając rękę? Tak samo jest z dziewczętami, tymi, które dzień zamieniają w noc, i młodymi, i narkomankami, i rozpustnymi, i pijanymi, i najnieszczęśliwszą z nich – kochanką czuwającą przez całą noc w strachu i bólu. Żadna z nich nigdy nie będzie już żyć w świetle dnia…”
Ta piosenka nawiązuje do tego cytatu. Vardø jest wyspą wilków, miejscem w Norwegii, w którym spłonęła żywcem jedna trzecia populacji norweskiej północy, którą stanowiły głównie kobiety oskarżane o czary.
Powtarzana fraza: „Każda z nich będzie lśnić w świetle dnia”, jest jak mantra.
Tak, to jest mantra odczarowująca wspomniany wcześniej cytat, który był dla mnie jak złowieszcze zaklęcie, ukryte pomiędzy stronami dzienników Susan Sontag. Cytat jest fragmentem książki Djuny Barnes „Nightwood”. Była to pierwsza wydana na świecie książka zawierająca motywy lesbijskie.
Nie jest to znana w Polsce autorka…
To prawda. Nie mogłam nigdzie znaleźć polskiego przekładu i nie jestem pewna czy w ogóle taki istnieje.
Nasuwa się wniosek, że Twoja płyta jest pełna osobistych i głębokich przeżyć, a piosenki pozostają nadal otwarte do interpretacji. Stają się dzięki temu bardzo osobiste i bliskie.
Cieszę się, bo bardzo mi na tym zależy jako artystce. Wyjątek zrobiłam z utworem „Przez Sen”, jednak i tak jest wiele osób, które potrafią na swój indywidualny sposób odbierać tę piosenkę.
Wykonywałaś utwory artystów, takich jak Czesław Niemen, Mira Kubasińska, Janis Joplin. Co spowodowało, że akurat taki repertuar wybrałaś?
Z każdym z nich związana jest inna historia. Natalia Niemen zaprosiła mnie kiedyś do śpiewania razem z nią koncertu „Niemen mniej znany”. Mogłam z tej okazji wybrać sobie dowolne utwory i zdecydowałam się na „Kwiaty Ojczyste” oraz „Mów do mnie jeszcze”. „Mów do mniej jeszcze” jest piosenką, która w warstwie muzycznej kojarzy mi się z Mahalią Jackson, z spirutuals hymnami, np. „Come Sunday” -Duka Ellingtona. To są długie dźwięki, a ja uwielbiam śpiewać „u”, a jak jest w utworze długie „u”, to jestem wtedy wniebowzięta. „Kwiaty Ojczyste” to bardzo mi bliskie klimaty Black Keys’owe. Te piosenki zostały ze mną na długo po zagraniu koncertu i zależało mi, żeby umieścić je na swoich albumach. „Mów do mnie jeszcze” zostało zarejestrowane niedawno w Katowicach, gdzie graliśmy z orkiestrą w ramach Festiwalu Paprykarz i Oranżada. Mam nadzieję, że to nagranie ujrzy niedługo światło dzienne.
Ty z kolei wolisz światło nocne.
Nie ja, tylko podmiot liryczny w piosence. (śmiech) Ten utwór jest o tym, że często trzeba się ukrywać, że nie można pozwolić sobie na to, żeby być sobą, że trzeba zakładać na siebie zbroję. W związku z przygotowaniami do matury, rodzice wysłali mnie na rok do Stanów Zjednoczonych, a właściwie do jednego stanu Iowa, który jest również pewnym charakterystycznym stanem umysłu. Mieszkałam tam w domu, gdzie moją amerykańską siostrą była dziewczyna, która była lesbijką, a bratem chłopak, który był gejem. Był tam również dorosły chłopak ze zdiagnozowanym ADHD, na które musiał brać tabletki. Związałam się z nimi bardzo i czułam, jak nie w porządku jest to, że permanentnie musieli oni adaptować się do ustalonego porządku społecznego. To że człowiek rodzi się z określoną orientacją seksualną, nie jest jego wyborem. Potrafię sobie wyobrazić, jak bardzo to musi być trudne. Nasz kraj jest mało tolerancyjnym miejscem do życia. Moja piosenka jest właśnie o tym, że trzeba zakładać na siebie pancerze ochronne, że kobiety zaczynają udawać facetów, że w pracy wymaga się od nich, żeby były takie, a nie inne. Tak naprawdę to jak się ubieramy, to nie jest to, jak w rzeczywistości chcemy się ubierać, tylko to, jak uważamy ,że powinniśmy wyglądać. Efekt tego jest taki, że ubierasz się w domu tak, jak Ci się podoba, a tuż przed wyjściem zaczynasz weryfikować to, czy będziesz się czuć w tym wystarczająco bezpiecznie.
Czy Twoja psychoterapia pomogła Ci zdjąć te pancerze i maski?
Na pewno trochę mi pomogła. Moja psychoterapia, która trwała przez czas pisania płyty „Prąd” miała na to wpływ. Łatwiej było mi odnaleźć to twórcze miejsce w sobie, gdzie jednocześnie osobiste przeżycia spotykają się z wyobraźnią i kreatywnością. Zaczęłam tworzyć prosto z tego miejsca.
Pamiętam naszą dawną rozmowę i bardzo zapadło mi w pamięci, to jak podzieliłaś się ze mną stwierdzeniem, że zaczyna się śpiewać czysto w momencie, kiedy przestaje się bać.
Śpiewanie wzmacnia nasze wnętrze, naszą pewność siebie i obecność w „tu i teraz”. Daje poczucie bezpieczeństwa i odwagi. Przez to, że ja tyle śpiewam, to odważyłam się na wywiad dla „Wysokich Obcasów”. Tam gdzie jest śpiew, tam nie może być strachu, bo wtedy pojawią się fałszywe nuty.
To jest mi bardzo bliskie o czym mówisz. Odwaga w mówieniu o sobie jest przejawem głębokiej autentyczności.
Tak. (śmiech) Czytałam niedawno taki artykuł na łamach „American Science” na temat płci. Rdzenni mieszkańcy Ameryki Północnej, zanim zostali najechani przez białego człowieka, uznawali pięć płci, jako porządek naturalny. Pewne schematy są nam narzucane, myślę że w naszym przypadku mocno przez religię.
Jesteś sojuszniczką środowiska LGBT w Polsce i wspierasz Kampanię Przeciwko Homofobii.
Tak, wspieram ich inicjatywę. Mam dwie przyjaciółki z czasów liceum i studiów, które finalnie okazało się, że są lesbijkami i odnalazły szczęście dopiero idąc za głosem serca. Teraz żyją w stałych związkach, zbudowały pełne ciepła domy, których można im pozazdrościć. Chciałabym żebyśmy w Polsce byli tolerancyjni, żeby one nie musiały jechać, aż do San Francisco, aby móc wziąć ślub.
Czujesz się obywatelką świata?
Tak, aczkolwiek wierzę w przeznaczenie i w powód urodzenia się w danym miejscu i czasie. To jest mój kraj, mój język i właśnie w tym języku chcę śpiewać i tworzyć. Mam tu swoje zadanie do wykonania.
Bardzo buddyjskie podejście.
Śp. babcia Hala (mojego chłopaka), która na co dzień była bardzo poważną lekarką -niezbyt czułą dla swoich bliskich, pewnego razu powiedziała mi: „A co Ty jesteś buddystka? To powinnaś śpiewać do ludzi po polsku, tu i teraz”. To był dla mnie wstrząs, że babcia Hala w ten sposób do mnie przemówiła. Jej słowa miały w sobie ogromną mądrość i moc.
Zmieniłaś fryzurę. To efekt jakiejś większej przemiany?
Uwielbiam mieć krótkie włosy, a najchętniej to goliłabym się na łyso, tak jak Monika Brodka. Mnisi tybetańscy uważają, że włosy to trawy ignorancji i według nich trzeba się ich pozbywać. Ja natomiast zapuszczam te trawy. Po czym okazuje się, że moja córka Anielka ,w kwestionariuszu w przedszkolu, który miała wypełnić na temat tego, dlaczego kocha swoich rodziców, napisała, że „moja mama jest fajna, ładnie śpiewa i zapuszcza włosy”. (śmiech) Poza tym jest coś takiego, że jak kobieta w pewnym wieku zetnie włosy, to już do starości ma je krótkie. Mało jest takich kobiet, jak bohaterka „Pokotu” – z długimi, siwymi włosami. Jest dla mnie coś mądrego i indiańskiego w długich włosach i myślę sobie, że tak około siedemdziesiątki chciałabym mieć takie długie, długie włosy i może wtedy dopiero ogolę głowę.
„S.O.S” – piosenkę z repertuaru Kabaretu Starszych Panów, śpiewała Kalina Jędrusik. Później opracowała ją Ewa Bem, a po latach nowe brzmienie i wyraz emocjonalny nadałaś jej Ty. Co sprawiło, że ta piosenka znalazła się na nowej płycie?
Magda Umer zasugerowała mi, żebym zaśpiewała tę piosenkę na stuleciu urodzin Jeremiego Przybory w Opolu. Przed próbą, w Teatrze Ateneum , podzieliła się ona ze mną historią. Przy niej Jeremi Przybora zmienił fragment trzeciej zwrotki z:
„Może anioł usłyszy nas możny,
Który czułość czuł do anielicy
Może jakiś pustelnik pobożny,
Pustelniczkę co w pustce raz śnił.”
Na:
„Może anioł usłyszy nas możny,
Który czułość czuł do anielicy
Może jakiś pustelnik pobożny,
Który w życiu nie zawsze sam był.”
To jest dużo prostsze i bardzo ujmujące. Dla mnie osobiście piękne. Jeremi wyjął kontekst z pewnego sacrum, bo przecież ten pustelnik nie musiał całe życie być sam. To bardzo wzrusza mojego basistę Filipa Jurczyszyna. Jest to dla niego najważniejsze zdanie w tym utworze. Hubert Zemler powiedział, że dla niego to jest najlepsza piosenka polska, jaka kiedykolwiek została napisana. Jest w niej uniwersalność i piękno. W wersji, w której my ją gramy na trzy ósme, nadajemy jej stary vintage’owy puls, a niestety mało jest teraz takich utworów. Ta piosenka może być interpretowana na wielu płaszczyznach. Można jej słuchać i myśleć o relacjach międzyludzkich, albo w ogóle spojrzeć szerzej na kondycję miłości na świecie.
Od zawsze mnie zastanawia i fascynuje, jakie to uczucie móc zaśpiewać z samego serca, z głębi duszy, czystym głosem i na całe gardło. Jak to jest móc wyrazić siebie w taki sposób?
To jest wspaniałe, i to jest to, co najbardziej kocham robić. Jest to ekstatyczne doznanie z kategorii tych najlepszych. O to uczucie zabiegam podczas trwania całego koncertu. Jest to też pewnego rodzaju gra z samą sobą, żeby z jednej strony się napiąć i postarać, a jednocześnie rozluźnić i złapać ten środek, w którym ta energia rzeczywiście przepływa w taki sposób, że jest przyjemnie i dobrze. Wtedy osiąga się taki efekt perpetuum mobile, że na tym poziomie zaangażowania lub niezaangażowania, można by tak śpiewać w nieskończoność . To taki poziom, na którym pewne rzeczy się dzieją same, że głos sam płynie, ale nadal zachowuję czujność i staram się to obserwować. Sama praca nad emisją głosu jest bardzo medytacyjna i alchemiczna. Masz świadomość ciała, mięśni i powietrza, które się zasysa i wypuszcza, jakbyś była kanałem energetycznym i wtedy dzieje się w mózgu coś bardzo dobrego. Po takim super koncercie mam poczucie, że mi już nic nie jest potrzebne do życia, tylko zwyczajnie kładę się spać. Nie potrzebuję jeść, pić, ani rozmawiać. Mam w głowie wszystko posprzątane i cieszę się ciszą.
Czujesz się obdarowana?
Bardzo. To że chcę śpiewać odkryłam jak miałam dziesięć lat i już wtedy wiedziałam, że chcę to robić zawodowo. Wierzę również w to, że ludzie mogą podobne rzeczy o sobie odkrywać w różnym wieku. Zawsze jest czas na odnalezienie swojej ścieżki, która będzie powodować ciarki na ich ciałach, gdy będą robić to, co jest ich powołaniem.
I ciarki u innych! (śmiech)
Każdy ma swoją drogę do odkrycia. Oczywiście jeśli jej szuka.
Zaczynałaś od śpiewania muzyki z pogranicza r&b, hip-hopu i soulu. Później mierzyłaś się z legendą Janis Joplin, by w końcu nagrywać autorskie, zdecydowanie gitarowe kawałki. Jak postrzegasz swoją drogę rozwoju jako artystka?
Jako artystce najbliższy jest mi soul. To słowo oznacza duszę, a to jest dla mnie ważne miejsce, które odnajduję w sobie blisko kręgosłupa. Przez ten kanał przepływa cała moja energia twórcza. Jak słucham Jimi’ego Hendrixa, to słyszę, że on śpiewa soulowo. Jak słuchałam Janis Joplin, to czułam, że pomimo tego, że jest białą kobietą, to chce być James’em Brown’em, Ottis’em Redding’iem, Bessie Smith. To ostatecznie spowodowało, że zdecydowałam się nagrać album jej poświęcony. To jest ten sposób śpiewania, który jest mi najbliższy. Kolorowanie samogłosek, wydobywanie z siebie dźwięków, od krawędzi do krawędzi. Moim ulubionym albumem, chyba już zawsze, będzie „The Miseducation” Lauryn Hill i „Blue Light Till Dawn” Cassandry Wilson. Tym przesiąkłam w dzieciństwie.
Skoro już wspominasz o swoim dzieciństwie, to czy „Dzieci Malarzy” o nim opowiadają?
Tak, chociaż moi rodzice twierdzą, że to jest piosenka o ich czasach młodości. Inspiracją do napisania tego utworu było opowiadanie Amos’a Oz’a, O tym jak w Kibucu pewien chłopczyk nie chciał spać w osobnym budynku zgodnie z panującymi tam zasadami. Biegł przez las, gdzie w wyobraźni gonił go wilk, a on tak bardzo chciał do taty w ramiona. Finalnie jednak zasypia na wycieraczce ze strachu przed tym, że mama go zdyscyplinuje. W tej piosence chodzi o pewne koncepcje, które nie działają za dobrze na dzieci. Chodzi o to, że to czego najbardziej potrzebują dzieci to bliskość. Brak bliskości w dzieciństwie powoduje, że dorośli ludzie chcą nadal na ręce, a jest już za późno, bo trzeba się zająć swoimi dziećmi.
Transgeneracyjny deficyt bliskości…
Tak nas urządziła historia. Niewielu mam znajomych, którzy chociaż częściowo nie są DDA.
Zaglądasz często w ciemność? A ona w Ciebie?
To jest zainspirowane Fryderykiem Nietzsche, który pisał o tym, że zaglądając w otchłań trzeba uważać, bo ona zagląda też w nas. To jest o tym, żeby nie bać się siebie. Kiedyś usłyszałam z ust pewnego konserwatywnego podróżnika, że buddyzm, to jest religia o demonach i ja bardzo chciałabym to obalić. W naszym kręgu kulturowym tym „złym” aspektem jest szatan. Trzeba zrozumieć, że to są pewne stany umysłu, których doświadczamy jako ludzie. Stres, obawy, brak oswojenia się z tym, że kiedyś umrzemy, że istnieje przemijanie, to miejsca, w które należy zaglądać regularnie, bo tylko to pomaga się rozluźnić i pogodzić z pewnymi kwestiami, które dotyczą każdego z nas, a na które nie mamy wpływu.
Wydaję mi się, że im bardziej staramy się nie zaglądać w ciemność, tym bardziej ona przejmuje kontrolę nad naszym życiem.
Też tak to widzę.
Śpiewasz też, że bezpieczeństwo ma kolor czarny. Z jakich powodów tak uważasz?
Jak obcuję z czarnym, to mam wrażenie, że jest bardzo ciepłym i otulającym kolorem. Nasza Ziemia jest zanurzona w czarnym kosmosie i to jest nasz dom, a otula go czarna przestrzeń.
Dom zmienił Cię w drzewo – czujesz, że zapuściłaś korzenie?
Mam bardzo dużo roślin w mieszkaniu. Przepełniają je filodendrony i monstery, a ich korzenie pną się po meblach. Drzewa są piękną metaforą ludzi i tego, jak potrafimy obok siebie wzrastać i dopasowywać się wzajemnie. Niedawno wyszła książka „Sekretne Życie Drzew” i w niej jest napisane wiele niesamowitych interakcji, jakie zachodzą między nimi. Drzewa komunikują się ze sobą, dokarmiają się nawzajem, a nawet zrastają ze sobą. Najbardziej wzruszyło mnie to, że stare konary, które leżą już na ziemi i wydawałoby się, że nie żyją – nadal są odżywiane przez pozostałe drzewa. Mój, już ponad dziesięcioletni związek, daje mi możliwość wypowiedzenia się w temacie. Było różnie i konfliktowo oraz dramatycznie, a my wciąż jesteśmy razem. Wiele się we mnie zmieniło przez ten wspólny czas. Oboje odkrywamy – własne, wcześniej niedostrzeganie podobieństwa, przy jednoczesnej świadomości wielu różnic. Bardzo dopasowaliśmy się do siebie. Ja sobie od niego biorę siłę do mówienia w rodzinie tego co myślę, a on z kolei nauczył się ode mnie, że czasami warto coś przemilczeć.
Jaki wpływ na Twoją twórczość mają dzieci?
Bardzo duży. To Anielka była dla mnie impulsem do napisania piosenki „Czarny”. Pewnego wieczoru powiedziała mi, że nie może usnąć, bo patrzy się w czarny kolor i to jest dla niej takie piękne. Pomyślałam wtedy, że to niesamowite, że ona nie boi się tej ciemności, a wręcz przeciwnie, to ją fascynuje.
Z takiej perspektywy łatwiej jest eksplorować otaczający świat.
Dokładnie. Anielka jest dużo odważniejsza niż ja. To ona mi powtarza, że mam uwierzyć w siebie i ja to mocno biorę sobie do serca.
Czy jest dla Ciebie coś osobiście ważnego na tej płycie?
Moją ulubioną frazą jest „mamo nic się nie stało”. Zwłaszcza to, że powtarzam tę frazę dwa razy. Bardzo też cieszę się, że Paulina zaśpiewała ze mną „Mandalę”.
„Mamo nic się nie stało” to słowa kierowane bezpośrednio do własnej mamy?
Tak, zresztą Hubert Zemler naciskał, że trzeba to zaśpiewać dwa razy. Repryza ma podkreślać element pogodzenia się, pewnego rozwiązania, a nawet katharsis, dlatego musi być dłuższa, żeby mogła nadgonić myśli. To drugie powtórzenie jest już pozytywne, jest umiejętnością przyznania się do tego, że się tęskniło.
Moje ogóle wrażenie po przesłuchaniu całej płyty było takie, że pomimo trudności, jakich doświadczyłaś, po tym jak został opublikowany wywiad dla WO, to nie rozdrapujesz już tych ran, a jednocześnie Twój głos jest mocno obecny w ważnych dla Ciebie kwestiach.
Dobrze to wyczułaś. Śpiewając piosenkę „Przez Sen”, byłam głęboko przekonana o tym, że gardło to miejsce wyrażania prawdy, więc jeśli mam otworzyć usta, to tylko po to, żeby mówić prawdę. Decyduję się to robić z pełną świadomością. Ludzie bywają różni, czasami dziwni i nie spodziewałam się tak nienawistnej reakcji ze strony społeczeństwa. Często jestem pytana czy to doświadczenie dodało mi siły. Nie, nie dodało mi to siły, a wręcz załamało mnie na jakiś czas. Otuchy dodawały mi słowa wsparcia, które napływały zewsząd. Siły dodawały mi kobiety, które podchodzą do mnie po koncertach, żeby mnie przytulić i potrzebują tego przytulenia ode mnie. Wtedy doświadczam ogromnej wymiany energii. Ja chciałam tę piosenkę zaśpiewać, było to dla mnie ważne. Jednak naprawdę nie sądziłam, że ten temat jest aż takim tabu.
Burzysz ustalony porządek, mówiąc o czymś co istnieje, ale wszyscy udają, że tego nie ma.
I nikt nie chce o tym mówić.
Śpiewasz również o kobiecej seksualności, o potrzebach cielesnych kobiety. To też burzy pewien przyjęty obraz kobiecości w Polsce.
Staram się. (śmiech) Jednak do tego trzeba używać harwersterów.
Pogodzona, idąca z odwagą w świat – czego sobie życzysz na przyszłość?
Przede wszystkim życzę sobie, żebym ja i moja rodzina była zdrowa. Chcę śpiewać i nieść moją prawdę w świat. Również chciałabym bardzo, żeby kobiety kupowały tę płytę.