Wygrała wszystkie najważniejsze międzynarodowe zawody, zdobyła olimpijskie srebro i trzy brązowe medale. Marzy o tym, żeby teraz sięgnąć po złoto. W kajaku siedzi od „zerówki” i nie zamierza jeszcze z niego wyjść. Startuje i trenuje w barwach KS Posnania, a na co dzień możemy ją spotkać nad Maltą i Wartą. Zawsze uśmiechnięta i profesjonalna – Karolina Naja w obszernym wywiadzie specjalnie dla Freshmaga.
Co się wydarzyło, że jako dziecko usiadła Pani w kajaku i już tam została?
Pochodzę z Tychów. Mieszkałam na osiedlu, które znajdowało się bardzo blisko Jeziora Paprocańskiego, gdzie znajdowała się przystań kajakowa. Trenerzy nie organizowali naborów w szkołach, a do klubu szukali wtedy przede wszystkim chłopców. Ja też się zgłosiłam, a wraz ze mną jeszcze kilka innych dziewczynek, dzięki czemu udało się zorganizować treningi także dla nas, które odbywały się po lekcjach. Trenerami byli małżonkowie – Sylwia i Marek Stanny – świetni szkoleniowcy i zawodowcy. Dzięki nim rozpoczęłam świętną przygodę ze sportem i zostałam z nim do dziś. Brałam udział w rywalizacjach sportowych, we wspólnych wyjazdach sportowo-integracyjnych, w zawodach okręgowych, a później ogólnokrajowych. Dzięki trenerom doszłam do tego miejsca, w którym jestem dziś. Wszystko zaczęło się w „zerówce”, dziś mam 31 lat i uprawiam tę dyscyplinę już wyczynowo.
Czy któraś z koleżanek podążyła tą samą drogą?
Tylko ja zostałam w kajaku, ale z dziewczynami mam kontakt do dziś. Każda z nas mieszka w innym rejonie Polski a niektóre z nich zostały w Tychach.
Jak z Tychów trafiła Pani przez Gorzów Wielkopolski do Poznania?
W wieku 16 lat zdecydowałam się trenować na jeszcze wyższym poziomie. Rozpoczęłam naukę w Szkole Mistrzostwa Sportowego przy I LO im. Kazimierza Wielkiego w Wałczu. Taki wybór dał mi możliwość połączenia treningów z nauką. Po skończeniu liceum wyjechałam do Gorzowa Wielkopolskiego, który na tamen czas był dla mnie najlepszym rozwiązaniem. Przez 10 lat trenowałam w barwach klubu AZS AWF Gorzów. Moja kariera nabrała wtedy niezwykłego tempa. Większość czasu, około 250 dni w roku, spędzałam na zgrupowaniach kadry olimpijskiej. Pozostały czas poświęciłam na studia i rodzinę.
I wtedy udało się założyć własną rodzinę…
… po Rio, w 2017 roku urodziłam Miecia, ale niedługo później podjęłam wyzwanie, by wrócić na wysoki poziom sportowy. W marcu 2018 roku wróciłam na treningi, a na zgrupowania już wyjeżdżaliśmy z moim partnerem i dzieckiem. Łukasz jest żółnierzem i kiedy on wracał do swoich obowiązków, synem opiekowali się dziadkowie lub mieszkająca w Hiszpanii siostra. Dzięki tej pomocy mogłam spokojnie realizować trening.
Zatrzymajmy się na chwilę przy dycyzji o macierzyństwie. Mogę się tylko domyślać, że nie należała ona do najłatwiejszych. Jest Pani przykładem, że wszystkie obowiązki można świetnie pogodzić.
Tak, jednak chcę podkreślić, że każda kobieta jest inna i ma inne potrzeby. Ja dałam radę i mogę być czyjąś inspiracją, co jednak wcale nie oznacza, że to jest jedyna słuszna decyzja. Uważam, że nie można wywierać na kobietach presji związanej z macierzyństwem. Każda z nas powinna wybrać własną drogę – taką, która ją uszczęśliwi.
Nie trzeba było długo czekać, aby po ciąży zobazyć Panią ponownie na wodzie i na podium.
W 2018 roku w kajakowej czwórce zdobyłyśmy brązowy medal mistrzostw świata. To był pierwszy międzynarodowy wynik po moim powrocie. To wydarzenie dało mi nadzieję na realne szanse w Tokio. Następny rok był również bardzo ważny, gdyż odbyły się mistrzostwa świata i Europy, na których zdobyłyśmy kwalifikacje olimpijskie. Na takie kwalifikacje szykuje się cały świat. Mówi się, że jest to formalność, ale jednak był to dla mnie bardzo stresujący czas. Kiedy pływa się w światowej czołówce, to kwalifikacje mogą być trudniejsze niż same igrzyska olimpijskie. Pomimo stresu, udało nam się zrobić fajny wynik. Wtedy z Anią Puławską pierwszy raz popłynęłyśmy w międzynarodowych zawodach na K2 500m i dołożyłyśmy do tego brąz na K4 500m.
Obie w barwach AZS AWF Gorzów Wielkopolski…
Zupełnie przy okazji udało nam się stworzyć nie tylko szybką, ale także klubową dwójkę. Liczyłyśmy na to, że miasto zauważy w nas nadzieje olimpijskie, jednak nic takiego nie miało miejsca. Trochę mi tego zabrakło. Uczelnia nas wspierała, a miasto nie było zainteresowane naszym wynikiem sportowym. Tam promowany jest przede wszystkim żużel.
Dlatego nastąpiła zmiana barw klubowych i z Gorzowa Wielkopolskiego przeprowadziła się Pani do Poznania?
Wydawało mi się, że sporo robiłam dla klubu i miasta. Bez żalu zaczęłam szukać nowego rozwiązania. Potrzebowałam wtedy wsparcia, aby dalej się rozwijać. Skontaktowaliśmy się więc z Klubem Sportowym Posnania i podjęliśmy rozmowy z prezesem Waldemarem Witkowskim, które zakończyły się zmianą barw klubowych na poznańskie. Oczywiście było trochę zamieszania wokół tego tematu. Zawsze na najwyższym poziomie reprezentowałam kluby i miasta, w których trenowałam. Wydawało mi się, że zrobiłam dla nich sporo. Musiałam jednak pomyśleć także o tym, aby się rozwijać. Trzeba pamiętać, że kariera sportowca trwa zbyt krótko. Chciałam poczuć wspomniane wcześniej wsparcie, które jest niezwykle ważne dla sportowca i znalazłam właśnie w Poznaniu. Jestem zadowolona z tej współpracy.
W tym roku w Tokio startowała Pani z młodszą Anną Puławską. Wcześniej z innymi wybitnymi kajakarkami. Czy na wodzie trzeba się rozumieć w jakiś wyjątkowy sposób, aby osiągać najwyższe cele ?
Tak właśnie było z każdą dziewczyną, z którą pływam w kajakowej dwójce, a już trochę ich było. Najważniejszą moją partnerką we wcześniejszych latach była Beata Rosolska (Mikołajczyk). Pływałyśmy razem na wcześniejszych igrzyskach olimpijskich i na większości imprez sportowych, w tym na mistrzostwach świata i Europy. Na przestrzeni ostatnich trzech lat stworzyłyśmy dwójkę z Anią. Pandemia pokrzyżowała nam plany i odbyło się znacznie mniej imprez międzynarodowych, na których mogłyśmy się współnie zaprezentować. Jednak w 2019 roku razem sięgnęłyśmy po srebrny medal mistrzostw świata, srebrny medal mistrzostw Europy oraz laury, czyli srebrny medal na igrzyskach olimpijskich w wyścigu na K2 500m w Tokio. Oczywiście, że musimy czuć flow. Musi być między nami szczerość, zaufanie, wsparcie i normalność. Nasza dyscyplina nie należy do najłatwiejszych, a treningi bywają ciężkie, dlatego musimy trzymać się razem. Każda z nas jest na innym poziomie wtrenowania. Moja kariera trwa już 10 lat i na pewno mój organizm inaczej znosi treningi. Mają one wpływ nie tylko na mnie, jako zawodnika i kobietę, ale także na mój stan psychiczny. Dlatego tak istotne jest wsparcie.
Medali nie byłoby, gdyby nie trener Tomasz Kryk. To człowiek, który doprowadził Was na podium.
Z trenerem wpółpracuję od 2009 roku. Wtedy Tomasz Kryk pracował z lepszymi zawodniczkami, a ja zasilałam kadrę młodzieżową, która nie była tak liczna jak dziś. Wówczas funkcjonował inny system szkolenia i nie było takiego wsparcia z ministerstwa. Tomasz Kryk jednak sporo wymagał, trzeba było się bardzo angażować w trening. Ja jeszcze nie byłam do końca gotowa, żeby zrealizować wszystkie jego założenia, więc nasze drogi na krótką chwilę się rozeszły. Nie poradziłam sobie z treningiem jesienno-zimowym, ale pokazałam swoją dyspozycję w kolejnym sezonie. W dalszym ciągu nie byłam w stanie realizować wszystkich założeń treningowych, ale potrafiłam świetnie popłynąć w zawodach. W 2010 roku znalazłam się w pierwszej czwórce polskich kajakarek. Wtedy obudziła się nadzieja na sukces, choć byłam jeszcze młodą zawodniczką. Trener na przestrzeni tych wszystkich lat zmienił podejście do młodej kadry. Zawodników traktuje indywidualnie, a w samych relacjach jest więcej zrozumienia. Nie tylko ja potrzebowałam czasu, ale trener też nabrał doświadczenia. Jest dobrym szkoleniowcem, który wyciąga wnioski. Jeśli byłoby inaczej, nie byłoby medali olimpijskich. Trener wdrożył system szkolenia wykorzystując wszystkie możliwości z ministerstwa. Walczy o środki, które powinny być zapewnione w sporcie wyczynowym, a nie zawsze są dostępne. Współpracuje z Polskim Związkiem Kajakowym i także tutaj szuka rozwiązań. Trener tworzy świetny team, choć czasem to jemu brakuje wsparcia. Sport przez duże „S” jest sporym przedsięwzięciem, ale mam nadzieję, że tegoroczne wyniki pomogą znaleźć odpowiednie wsparcie. Chcemy sięgnąć po nasze rezerwy. Pracuję nad tym, aby zdobyć złoty medal olimpijski.
Pani partner to kanadyjkarz Łukasz Woszczyński. To przypadek czy w każdym obszarze swojego życia najlepiej dogaduje się Pani jednak z osobami ze swojej dziedziny?
Kiedy rozpoczynałam karierę seniorską, Łukasz był już u schyłku swojej. Jest olimpijczykiem z Aten z 2004 roku, na których zajął piąte miejsce. Wyczynowy sport zna bardzo dobrze. Wie, jak bardzo trzeba się napracować, aby wystartować na igrzyskach. Kobiecie, która uprawia ten sport również na najwyższym poziomie, właśnie taka relacja wiele ułatwia. Dziś Łukasz jest żołnierzem zawodowym, wstąpił w szeregi Wojska Polskiego.
Nie bez powodu mieszka Pani z rodziną w Wałczu. Znajduje się tam Centralny Ośrodek Sportu i Przygotowań Olimpijskich, ale to nie był powód przeprowadzki, choć bardzo dobrze się złożyło.
Łukasz pochodzi z Wałcza. Kiedy skończył swoją karierę, a ja dalej wyjeżdżałam, to miejscem docelowym stał się Wałcz. To właśnie tutaj znajduje się też jego jednostka wojskowa. Rozwiązania naszych decyzji znalazły się tutaj. Dodatkowo w Wałczu jest Centralny Ośrodek Sportu i Przygotowań Olimpijskich. Kiedy wracałam do sportu, było mi łatwiej mieszkać tutaj. Sporo zgrupowań odbywało się w Wałczu, więc po treningach mogłam wracać do domu i do dziecka. Poza tym są tu piękne jeziora, nad którymi mogę biegać i trenować. Odnajduję się tu nawet wtedy, gdy nie jestem w systemie szkolenia kadrowego. Mam tutaj idealne warunki do prywatnego treningu. To dzięki niemu pracuję już na swoją wartość.
Spotykamy się w Poznaniu przy okazji różnych wydarzeń, m.in w szkołach. Jest Pani zaangażowana w edukację dzieci, opowiada o swojej historii, mówi o doświadczeniach. Jakie przesłanie przyświeca tym eventom?
Jeśli po takim spotkaniu któreś dziecko trafiłoby na przystań na Maltę, to byłabym szczęśliwa. Takie spotkania to jednak głównie okazja do tego, by powiedzieć dzieciom, że my medaliści olimpijscy byliśmy kiedyś tacy jak oni i mieliśmy takie same wątpliwości. Chcemy wskazać uczniom odpowiednią drogę po zwycięstwo. Najważniejsze, by być konsekwentnym i słuchać osób, które dobrze nam życzą i radzą. Nie każdy będzie mistrzem olimpijskim, ale każdy może mieć realny wpływ na swój rozwój osobisty, tym samym tworzyć własną historię. Przygoda ze sportem jest cudowną drogą, co pokazuje nie tylko moja historia, ale i biografie wielu znanych sportowców. Uprawianie sportu pomaga w przezwyciężaniu swoich osobistych słabości.
… a także uczy dyscypliny i kształtuje charakter.
Zdecydowanie. Kiedy byłam w liceum to myślałam jak studentka. Przemieszczałam się już po całej Polsce pociągami. W moim zakresie było zadbanie o siebie – o to, by mieć czyste ubrania na zmianę i coś do zjedzenia. Moje koleżanki zastanawiały się nad tym później.
Zdradzi nam Pani swoje marzenia?
Wszyscy już myśleli, że Karolina Naja kończy trenowanie i żegna się z kajakami. Oczywiście przychodziła do mnie taka myśl, jednak nie potrafię tego zrobić. Jeszcze mogę i chcę trenować. Zdrowie mi dopisuje, moja kariera przebiegła bez większych kontuzji. Jestem spełniona zawodowo, ponieważ dużo osiągnęłyśmy z dziewczynami, ale jeszcze mam marzenia sportowe. Jeśli dostanę odpowiednie wsparcie, a już takie obietnice się pojawiły, to dlaczego nie kontynuować kariery? Na razie koncentuję się na przyszłym roku, czyli na mistrzostwach świata i Europy, a z roku na rok będę stawiać kolejne kroki, aż dotrwam do Paryża. Mam nadzieję, że Paryż stanie się tak realny, jak Tokio.