fot. Shut_The_Front-Door

Too early for techno too late for house – Catz 'N Dogz

Catz 'N Dogz
03 lut 2018
Rafał Szaroleta, Michał Krupski

Ostatni raz z Wojtkiem i Grzegorzem widzieliśmy się w Berlinie, przy okazji premiery ich płyty „Basic Colour Theory”. Dzisiaj, po dwóch latach, spotkaliśmy się z chłopakami w Poznaniu, gdzie grali imprezę w klubie Tama. Przy okazji porozmawialiśmy z nimi o ostatnich produkcjach oraz tych nadchodzących. Z rozmowy dowiecie się dość sporo o ich flagowym festiwalu Wooded, który tym razem odbędzie się w Szczecinie. Kogo możemy się spodziewać na festiwalu? Kiedy nowa płyta od chłopaków? Gdzie tym razem się przeprowadzają? Tego i wielu innych rzeczy dowiecie się z naszej rozmowy z duetem Catz 'N Dogz.

W grudniu do sieci  puściliście teledysk  „Rave History”. Brzmieniowo jest to powrót do lat 90. Skąd pomysł na taki numer?

Grzegorz: Już wcześniej Ci wspominałem, przy naszej ostatniej rozmowie, że już wtedy zaczynaliśmy oglądać różne stare dokumentny muzyczne. Zaczęliśmy sprawdzać stare archiwa, czyli nasze kasety, mp3 i winyle. Patrzyliśmy na nasze inspiracje, które nas ukształtowały. To jest taka kontynuacja tego brzmienia, które cały czas w nas siedzi. Ten feeling nas motywuje i nakręca. Ten utwór pod tym względem jest bardzo emocjonalny.

To jest nowy utwór?

Wojtek: Tak, to jest świeże.

Mogłoby się wydawać, że sam klip do „Rave history” będzie nawiązywał do historii tej muzyki. Skąd pomysł na taki obraz?

W: Specjalnie był taki pomysł na to wideo. Rave to zawsze było z założenia coś, żeby odbić się od codzienności, w jakiś nietuzinkowy sposób. I to wideo właśnie takie jest. Może nie jest do końca dosłowne. My jesteśmy fanami niedosłownych klipów, tak jak np. „Get it right” feat. Tanika. Ogólnie to  dużo ludzi nam zarzuciło, że co ma to wideo wspólnego z tym numerem, a nam chodziło tu o odkrywanie siebie. Z doświadczenia swojego i znajomych wiemy, że bardzo dużo ludzi przez rave i muzykę elektroniczną odkryli samych siebie.

G: To jest tak samo jak ze słuchaniem muzyki, gdzie możesz odkryć dużo rzeczy, które nie są od razu dostępne i trzeba się zagłębić. Z tym wideo to w ogóle pomogła nam Marysia (manager zespołu przyp. red.) Oglądała jakiś dokument tego reżysera, którego potem poznaliśmy i tak doszło do współpracy. Fajnie się dogadaliśmy.

Kto jest reżyserem klipu?

W: Remi Pinaud. To jest młody Francuz, który mieszka w Tajlandii. Zrobił kilka dokumentów, zdobył też w tej dziedzinie wyróżnienia.

W klipie mamy historię pewnej postaci. Opowiedzcie coś o tym pomyśle.

W: To w ogóle nie jest aktor, tylko tajski bokser i to nie z pierwszej łapanki. Odnosił sukcesy w swoim fachu. To była jego pierwsza rola aktorska i bardzo mu się to spodobało.

A co jest za historia z tym mnichem?

G: To jest niesamowita historia. Do końca nie wiedzieliśmy czy to się uda. Sam reżyser poszedł do świątyni, żeby spytać się, czy zgodzą się sfilmować. Powiedzieli, że ok, ale najpierw muszą zobaczyć materiał. W ogóle ta cała scena z myciem głowy to ich pomysł, gdyż jest to tradycyjny obrzęd, dla każdego, kto do świątyni przybywa, by rozpocząć taką właśnie personalną przemianę. Nie było tego w scenariuszu. Dobrze wyszło.

Latem również wydaliście chwytliwy kawałek – remix Marleny Shaw “Women of the ghetto”. Ciekawy numer z charakterystycznym wokalem. Skąd pomysł na ten numer?

W: Z podróżowania (śmiech). Te nasze dobrze przyjęte utwory, jak właśnie  „Rave history” czy “Women of the ghetto”, to kawałki z przypadku. One na nas same trafiają, a nie my na nie. Siedzimy w studiu i główkujemy, ale nie wychodzi to tak dobrze, jak wtedy, kiedy jesteśmy w podróży.  W podróży przypadkowo wyłapujemy sampel, np. z radia, i zaczynamy tworzyć.

G: Tak jak z Thomasem Shumacherem, gdy byliśmy razem na kolacji. Śmialiśmy się i rozmawialiśmy sobie  , gdy nagle wpadł nam do głowy ten kawałek („Hush” przyp. red.). Nasze największe hity powstają w sposób niespodziewany.

Jesteście ze Szczecina. Powiedzcie jak wygląda tam aktualnie scena klubowa?

G: Jest fajny klub K4, tam dużo się dzieje. City Hall ma dużo imprez, on już działa dobre 15 lat. I to w sumie wszystko.

W: No i oczywiście Wooded.

Przenieśliście go z Wrocławia do Szczecina…

G: Tak. Przenosimy go też z tego względu, że ja się przeprowadziłem z Berlina do Szczecina. Rafał, z którym współorganizujemy festiwal, również się przeprowadził z Wrocławia do Szczecina. Wojtek teraz wyprowadził się z Berlina. Marysia tam cały czas mieszka, ale też ma bliżej do Szczecina niż do Wrocławia. Władze Wrocławia nie były skore do współpracy z nami, brakowało nam ich wsparcia, a przy tak dużym przedsięwzięciu to niezbędne. Tutaj w Szczecinie udało nam się porozumieć z miastem, otrzymaliśmy wsparcie od Szczecińskiej Agencji Artystycznej (SAA), z którą współorganizujemy trzecią edycję Wooded. Jest dobra atmosfera. Szczecin przez długi okres, w porównaniu do innych miast, nie rozwijał się, stał w miejscu.  Teraz jest bum, dużo osób spływa do miasta, zaczęło się dziać. Ludzie są zajarani i chcą pomagać. Od kilku lat działa Akademia Sztuk Pięknych, scena artystyczna i muzyczna bardzo szybko się rozrasta. Szczecin rozwija się, to dobre miejsce dla nas.

W: Szczecin jest bardzo urozmaicony jeśli chodzi o krajobraz. Tutaj masz wszędzie blisko, 5 minut rowerem do ogromnego parku.

G: Masz rzekę, morze, chwila do Berlina.

Z tym morzem to trochę poleciałeś (śmiech).

G: No dobra, godzinka nad morze i półtorej do Berlina (śmiech).

W którym miejscu robicie Wooded?

G: Robimy w bardzo ciekawym miejscu, które nazywa się Łasztownia. Pamiętasz Wały Chrobrego? Tam po drugiej stronie była wyspa, gdzie nie działo się nic. Obecnie wszystko jest odremontowane. Są restauracje, nowe centrum miasta. Zrobili tam plaże miejską, planowana jest budowa muzeum. To jest naprawdę fajne miejsce.

Bilety już się sprzedają, pomimo tego, że nie podaliście jeszcze artystów…

W: Ludzie przychodzą na Wooded! To nie jest tak, że idziesz sobie tylko potańczyć. Nie wiesz co zastaniesz za scenografię, scenę. To wszystko jest budowane przez lokalnych artystów, specjalnie dla nas. Pracujemy ze szczecińską ASP, ale jest też kilka osób z poznańskiej ASP. Wooded łączny różne formy sztuki, ale oczywiście muzyka jest tym najważniejszym trzonem. Przejmujemy Łasztownie, którą zaaranżujemy pod nasz klimat – natura, drewno, ekologia. Będą dwie sceny główne oraz trzecia scena publiczna, gdzie będą grali lokalni artyści.

G: To taka scena, na której będą mogli zagrać ludzie z zewnątrz.  Ona będzie działać w ciągu dnia. Szkoda, że te dzienne festiwale nie są tak popularne w Polsce, jak ten clubbing nocny. Ludzie nie są jeszcze przyzwyczajeni, ale my to chcemy robić, mimo że tłum zbiera się dopiero po godzinie 19.

W ile osób celujecie?

G: We Wrocławiu mieliśmy 1500-1700 osób. Teraz chcielibyśmy mieć co najmniej 2000. Tutaj powinna pomóc przestrzeń i sama lokalizacja. Mamy miejsca na ok 5-6 tys. osób.

Kogo zobaczymy i usłyszymy na festiwalu?

G: Jak zawsze nie będzie jakichś headlinerów z kosmosu, to będzie klimatyczny festiwal. Artystów zapraszamy pod kątem naszych inspiracji, oczywiście również tych, których lubimy. Chcemy przedstawić ciekawych artystów, o których niekoniecznie przeczytasz w „Resident Advisor”. Festiwal otworzymy dwoma koncertami. Pierwszego zdradzić jeszcze nie możemy, ale drugi – główny koncert, zagrają The Dumplings. Ponownie zrobimy konkurs DJski, w którym pozbieramy przesłane mixy. Z nich wybierzemy DJa, który otworzy festiwal. Dobrze się to sprawdzało, a w nas to wywołuje pozytywne emocje, bo później staramy wspierać tych artystów. Np. Karol Alexander, który otworzył drugą edycję, nawiązał potem z nami współpracę w Pets, gdzie wydał numer, a później zagrał z nami na Smolnej. Chcemy wspierać artystów, którzy nie mieli jeszcze możliwości zagrać dla większej publiczności.
Na tę chwilę możemy zdradzić, że zaprosiliśmy dwóch rezydentów Berghain z wytwórni Ostgut Ton: Ryan Elliott, który nie był w Polsce od kilku lat, oraz Answer Code Request, który wydał właśnie podwójny album. Na głównej scenie dołączymy do nich my oraz kilku artystów, których nazwisk na tę chwilę zdradzić jeszcze nie możemy. Line-up będziemy jak zawsze ogłaszać stopniowo. Druga scena będzie bardziej skupiać się na klimatach disco i tzw. deep „happy” house. Tam mamy wielką gwiazdę sceny berlińskiej, Mira z KaterBlau. Dołączy do niej kilku innych zagranicznych artystów, jak również nasi rodzimi, i lokalny kolektyw Canalia. Na tę chwilę nie możemy powiedzieć nic więcej.

Nie tak dawno graliście Boiler Room w Warszawie.  Duża impreza. Jak ją wspominacie?

G: Bardzo dobrze wspominamy, było super.

W: Właśnie z tej imprezy i też z tej wcześniejszej wyszła rezydentura na Smolnej.

G: Obydwie imprezy były świetne. Pierwszą imprezę Pets robiliśmy na Smolnej na patio i było genialnie.

Jak to wyszło z rezydenturą na Smolnej?

W: Smolna pokazuje, że mądrze działa. Pokazuje, że  polska scena bardzo dobrze się rozwija, więc to była naturalna kolej rzeczy, żeby po tych imprezach włączyć w to nas.

G: Nam się to podobało, bo zawsze supportowalismy lokalną scenę.

Jakie macie plany związane z tym miejscem?

G: Zaczynamy w marcu imprezą promującą singiel na Pets, gdzie mamy remix Romana Flügela, z którym właśnie zagramy na Smolnej. W maju zrobimy noc rezydentów, a latem ponownie zrobimy patio, gdzie zagramy z przyjaciółmi i osobami związanymi z wytwórnią. Jesienią zrobimy datę albumową i możliwe, że zrobimy coś jeszcze pod koniec roku.

Jak wspomnieliście już o nowym albumie, to powiedzcie coś o Waszych najbliższych planach.

G: Cały luty bierzemy wolne. Przenieśliśmy studio z Berlina do Madrytu, gdzie wynajmujemy sobie domek w górach, w którym będziemy pracować.  Od lutego ruszamy z pracami nad nowym materiałem. Mamy już sporo kawałków, bo też w Berlinie trochę tego zrobiliśmy. Chcemy się na tym skupić, dlatego też nie będziemy w tym czasie grać. Chcemy się skupić  100% na muzyce, szukaniu inspiracji i produkcjach. Wychodzi też na Pets singiel z remixami naszych utworów w wersjach od Romana Flügela Pionala, Dj Steaw oraz Jonathan Kaspar. To wyjdzie jeszcze w marcu.

To są remixy z „Basic Colour Theory”?

G: Nie, to są remixy kawałków, które już były wcześniej wydane, ale niekoniecznie związane z ostatnim albumem. Przed wakacjami będziemy też wydawać epkę w labelu Claud von Stroke, DirtyBird. Mamy dużo muzyki, bo dużo pracowaliśmy w studio. Pomyślimy w lutym, co z tym wszystkim zrobić.

No i pewnie też dużo dzieje się w wytwórni…

G: Niedługo pojawi się dużo rzeczy, m.in. singiel Jacka Sienkiewicza razem z remixem Tobiasa z Berghain.

To już trochę mocniejsze klimaty.

G: Tak, mocniejsze klimaty w stylu Jacka, którego od zawsze szanujemy i który jest jednym z najwybitniejszych artystów muzyki elektronicznej. Cieszymy się, że ten kawałek wyjdzie u nas.

Dzisiaj zagracie w Tamie w Poznaniu. Byliście już tu wcześniej na jakiejś imprezie?

G: Nie, ale Asie (współwłaścicielka klubu przyp. red.) znamy już bardzo długo.

W: Jakieś 12 lat temu spaliśmy u niej na sofie, a dzisiaj będziemy tam pierwszy raz (śmiech).

G: Załatwiaj szampana! (śmiech)

Poznań cały czas się gdzieś przewija w Waszych historiach.

G: Zawsze byliśmy z Poznaniem związani. W ogóle to Poznań już kiedyś dużo czerpał z imprez ze Szczecina, np. z Automatic. Po jednej z takich imprez powstał właśnie cykl tych wydarzeń w Poznaniu. Mikołaj (twórca cyklu Automatic red. przyp.) opowiadał, że był raz w Cafe Prawda, gdzie Antonelii Elektrik grał kawałek „Automatic” i tak powstała nazwa. Z Mikołajem tez dużo współpracowaliśmy, graliśmy w SQ, Kukabarze, Eskulapie. Ja np. byłem na pierwszej imprezie w Eskulapie w 2003 roku. Te miasta są blisko siebie, tutaj mieszka dużo naszych znajomych. Czujemy się w Poznaniu jak u siebie. A Tama to w ogóle była też w Szczecinie. To był najlepszy klub undergroundowy, przychodzili tam gangsterzy, dresy i policjanci. Legenda Szczecina (śmiech).

Powiedzcie coś o Waszej linii koszulek. Hasło „Too early for techno too late for house” to Wasze przesłanie?

G: To jest właśnie tak jak z naszą muzyką. Nie chcemy się szufladkować,  nie chcemy skupiać się na jednym stylu, chcemy być otwarci. Chcemy, żeby ludzie inspirowali się muzyką, a nie tym co jest modne. Chcemy otaczać się ludźmi kreatywnymi, mądrymi, otwartymi i nie zamykać się. Te koszulki to nasz manifest, który pojawił się również na „Rave history”. To właśnie opisuje to wszystko o co nam chodzi, żeby nie skupiać się na trendach i newsach. Teraz mamy społeczeństwo informacji, cały czas jesteśmy bombardowani jakimiś newsami, co niekoniecznie na nas dobrze działa. Trzeba od tego odbić, więc staramy się z tym walczyć. A na koszulki ludzie fajnie reagują.

Możemy się Was spodziewać na jeszcze innych festiwalach w Polsce niż Wooded?

G: Nie chcemy zbyt dużo mówić, ale w tym roku będzie nas trochę więcej w kraju (śmiech).