Duński dj i producent Trentemøller już w lutym uraczy poznańską publikę smaczkami z jego najnowszego albumu „Fixion”. To kompilacja bogatych doświadczeń ze sceny muzyki elektronicznej. Artysta zdradza nam, dlaczego nie jara się techno, oraz na co w tworzeniu muzyki zwraca szczególną uwagę.
Kiedy ludzie myślą o Danii i Kopenhadze, pierwsze, co przychodzi im do głowy, to Peter Schmeichel i Ty. Jak się czujesz, będąc jedną z najbardziej rozpoznawalnych postaci w swoim kraju? Czujesz presję bycia duńskim towarem eksportowym?
Nie wiem, czy jestem towarem eksportowym – nie myślę o tym. Jestem szczęśliwy i wdzięczny za to, że moja twórczość dociera do ludzi poza Danią, że mogę zarabiać na życie pisaniem i graniem swojej muzyki.
Słuchając twojego najmłodszego dziecka „Fixion“, nie sposób nie zatopić się w jego melancholicznych, kobiecych wokalach i nie poczuć przestrzeni w tej muzyce. Czy jako artysta zmieniłeś się i rozwinąłeś się podczas pracy nad „Fixion“, a jeśli tak, to w jaki sposób?
Fixion jest zapisem naturalnego rozwoju mojej osoby. I choć każdy swój album widzę jako wycinek tego, gdzie jestem w moim życiu, tym razem naprawdę czułem, że moja muzyka może zaczerpnąć nieco z kosmicznej przestrzeni. Spędziłem mnóstwo czasu na pisaniu i nie kończyłem, dopóki nie poczułem, że mam melodię, która mi się nie nudzi. Starałem się, aby na „Fixion” była nie tylko przestrzeń, ale także bogactwo szczegółów. To było wyzwanie – sprawić, by muzyka brzmiała naturalnie, a nie w wymuszony sposób.
W jednym z wywiadów przyznałeś, że techno jest nudne. A przecież techno może reprezentować coś więcej niż tylko słynne „tempo 4×4“, ma swoje jasne i ciemne strony. Co z ludźmi, którzy zapełniają parkiety Berghain, Fabric, Concrete i w ogóle eventy techno? Czy dali się złapać w pułapkę powtarzających się bitów? Czy to zaburza muzyczne poszukiwania i ogranicza?
To, że uważam techno za nudne, to moja prywatna opinia. Czuję, że większość tego, co powstaje na scenie techno, nie jest dla mnie, że nie dostarcza mi żadnej przyjemności. Mnie techno nie porusza, ale innych owszem i ja to szanuję. Techno jest stworzone głównie do tańczenia i to jest w porządku, niemniej jednak ja lubię muzykę nieograniczoną do konkretnej aktywności, taką, która tworzona jest w konkretnym celu, z wewnętrznej potrzeby wyrażenia emocji.
Utwór „River In Me“ z twojego ostatniego albumu różni się znacznie od pozostałych tempem i tym, jak szybko zaprasza słuchacza na parkiet. Można usłyszeć w nim inspiracje indie, disco i popem. Co o nim powiesz?
Nie myślałem o „River in me” jak o utworze przeznaczonym na parkiet, ale to wspaniale, że ludzie przy nim tańczą. To melodia stworzona dla Beth z Savages, którą poznałem podczas pracy nad miksem ich ostatniego albumu „Adore Life“. Uwielbiam ten zespół i głos Beth – melodia „River in me” powstała z myślą o jej energii i osobowości, dlatego utwór stał się bardziej energetyczny i ruchliwy. To dlatego pomyślałem, że jest wspaniałym materiałem na pierwszy singiel.
Jak podczas tworzenia muzyki rozpoznać ten moment, w którym można usiąść i poczuć, że robota skończona? Czy któryś utwór dostarczył Ci szczególnych trudności podczas pracy studyjnej?
Tworzenie albumu zawsze jest dla mnie sporym wyzwaniem. Choć ciągle uczę się tego, kiedy należy przestać, i mimo że idzie mi coraz lepiej, nadal czasami sprawia mi to trudność. Co jest pewne, to to, że trzeba trzymać się pierwszego, spontanicznego pomysłu, który był podstawą utworu, tego uczucia, klimatu, energii. Bardzo łatwo jest przedobrzyć. Jednym z utworów, który przysporzył mi trudności, był „Spinning“. Powstało kilka jego wersji i choć była to długa podróż, naprawdę podoba mi się ostateczny kształt tego kawałka – mimo, że brzmi zupełnie inaczej niż w pierwotnym zamyśle. Zaczęło się bardziej w klimacie uptempo punk/rock, a zakończyło pewnego rodzaju elektronicznym ambientem.
Od niektórych artystów można usłyszeć, że będą spełnieni wtedy, gdy fani będą uprawiać seks, słuchając ich utworów, rozkoszując się jednym i drugim naraz. Czym dla Ciebie jest muzyczne spełnienie?
Jeśli ludzie mogą powiązać seks z muzyką, to w porządku (śmiech). Ja tworzę muzykę w pierwszej kolejności dla siebie. To dla mnie swego rodzaju terapia. Uwielbiam zanurzać się w moim małym, muzycznym świecie marzeń. Pisząc, nie myślę o tym, czy ludzie będą słuchali tej muzyki, czy nie. To nie jest to, co mnie motywuje. Oczywiście, gdy album jest skończony, uwielbiam wychodzić na scenę i grać swoje utwory. To znakomity sposób poznawania moich fanów. Czerpię satysfakcję z grania w zespole.
Powiedz o swojej ulubionej płycie; takiej, której słuchasz w domu, lub tej, która miała wpływ na to, co tworzysz; takiej, który zabrałbyś ze sobą na bezludną wyspę? Powiedz, który artysta odbija się echem w Twojej głowie?
Ostatnio dużo słuchałem debiutanckiego, pełnego przeróżnych dźwięków i melodii albumu Exploded View. Uwielbiam sposób, w jaki jest zagrany i wyprodukowany, jak bardzo jest żwawy i kreatywny. Płytą, którą zabrałbym ze sobą na bezludną wyspę, byłaby bez wątpienia „Jazz Pa Svenska” – wspaniałe, jazzowe nagranie z lat 60. z niesamowitą szwedzką pianistką jazzową Jan Johansson, która gra jazzową wersję starych, szwedzkich pieśni ludowych. Piękny album, nigdy mi się nie znudzi.
When people think about Denmark then Copenhagen, Peter Schmieichel and yourself come to mind. How do you feel about being one of the most recognizable figures in your country? Do you feel any pressure connected with being a well-known Denmark export?
I don’t know if that’s true actually, it’s not something I think of, but I’m of course happy and very very grateful that my music reaches people also outside of Denmark. I feel very blessed to be able to do this as a living. Writing and performing my own music.
Listening to your youngest child „Fixion” it’s impossible not to plunge into these melancholic, female vocals and a feeling of space in this music. How have you changed as an artist during the creation of „Fixion”? Or maybe more adequate question will be do you think that you have changed and develop during this process?
I think Fixion is a natural devolpment for me. I see every album as a snapshot of where I am in my life and this time I really felt my music could use some space, but at the same time have a strong melodic feel to it. So I used a lot of time on the songwriting and didn’t stop until I felt I had a melody I couldn’t get tired of 🙂
I also were trying to still have lots of details in the productions even if it feels like there is more space. That was the challenge, to make it sound natural and not forced a way.
In an interview, you admitted that techno is boring. I think that we have differing opinions and techno can represent something more than just „raw 4×4”. It has its bright and dark sides in terms of quality. Do you perceive the people who flood the dancefloors of Berghain, fabric, Concrete and just techno events as guys in the snare of repetitive beats, which means something important is lost in terms of musical exploration and developing their musical tastes?
I’m only talking out of a personal taste. I feel most techno is not something for me. It does not give me any pleasure, but I of course respect when people listen to it, it just doesn’t really do anything to me. It’s music mostly made for dancing and that’s great, but I like music without such a limit to it in a way. I love music not made for a special purpose, just pure music made out of a much more personal need for expressing your inner emotions. If that make sense 🙂
The song „River In Me”, from your latest album, differs significantly from the rest, because of its pace and the way it carries the listener straight to the dance floor. I can clearly recognise the inspiration from indie disco and pop. What can you tell me about this song?
I didnt think of it as being a song for the dance floor, but it’s great if people can dance to it too, it’s a tune I did for Jehnny Beth of Savages. We worked together when I mixed their latest album „Adore Life“ and I love that band and her voice. So I wrote this tune with her energy and persona in mind. So it ended up being a very energetic and a bit restless track. It had a special energy to it and I felt it could be a great first single to come out.
At what moment during the creative process is there, in your opinion, a sign that you can sit down and feel relieved to find that the work is finished? Is there a track for which the work was particularly difficult?
It’s always quite a struggle for me to make an album. I have learned more and more to know when to stop, but it’s still hard sometimes. But you always have to stick to that spontaious idea you had in the first place writing the song, and try to stick to that feeling ,that vibe and energy. Its so easy to over- produce a song I think.
One song that I ended up doing in a lot of very different versions was Spinning. It was a long journey but I really love how it ended up sounding. It was very different from where I started. It started up much more as a uptempo punk/rock song and ended up in some kind of ambient electronic stuff.
I’ve heard from some musicians that they will be fulfilled when their fans will have sex during listening to their music and enjoy both of it. How does it work for you? What does fulfilment means to you?
Ha Ha… as long as people can relate to the music it’s fine with me. But in the first place I do music for my own sake. Making music is somehow like therapy for me, I love diving into my little dreamworld of music, and in those writing moments I dont think about if people will listen to the music or not. It’s not what drives me. But of course when an album is finished I love going out and play the songs with my band. Its a fantastic way of meeting the people who listens to my music and I really enjoy playing in the band.
Tell me about a favourite album you have for listening to at home and in what way it has helped you create your music. What album would you take with you to a desert island? Which kind of artists resonate in your mind the most?
Lately I really listened a lot to Exploded View’s debut album. It’s so cool and full of sounds and melodies. I love the way it’s played and produced. It’s very playful and creative. An album I would take with me to a desert island would def. Be Jazz På Svenska, which is a fantastic jazz record from the 60’s with the amazing swedish jazz pianist Jan Johansson, who on this album play jazzified versions of old swedish folk songs. Such a beautiful album, I never get tired of.