Vito Bambino jest częstym gościem w Poznaniu, jego zespół Bitamina grywał u nas wielokrotnie. To właśnie Poznań odwiedzili podczas swojej pierwszej trasy koncertowej, do której Vito ma wielki sentyment. Teraz Mateusz Dopieralski, bo tak brzmi jego prawdziwe imię i nazwisko, atakuje polską scenę muzyczną ze swoim solowym projektem. Jednym z promujących występów będzie wizyta na Edison Festival w podpoznańskim Baranowie, który odbędzie się w drugiej połowie lipca. Oddany fan Jay-Z, wzdychający za młodu do Perepeczki i lubujący Projekt LAB. A smaczków będzie jeszcze więcej. Zapraszam do wywiadu.
Kiedyś poznaliśmy się w klubie u Bazyla. Robiłem Wam koncert Bitaminy, można powiedzieć, że jeszcze w kameralnych warunkach, bo było tam „zaledwie” 500 osób.
Rzeczywiście! Było to 100 lat temu. Chyba ostatnie w takiej scenerii w Poznaniu! Takie kameralne wydarzenia są najlepsze.
No to na początek ważne pytanie. Czy masz teraz na sobie jakieś ciuchy żony?
Hmm, niech pomyślę… Nie, w tej chwili nie. Ale zaraz będę miał, bo mamy wspólną kurtkę i mam w planie dziś ją nosić, także dobrze wycelowałeś z pytaniem.
Aktualnie jesteś topowym polskim muzykiem, ale u naszych zachodnich sąsiadów działasz też aktorsko. Aktorstwo czy muzyka? Która z tych pasji sprawia Ci więcej przyjemności?
Najbardziej jaram się mieszanką, czyli kiedy mogę sobie zaśpiewać to co czuję, wyprodukować to co czuję, a potem zrobić samemu teledysk z moim przyjacielem operatorem, gdzie jestem reżyserem i aktorem jednocześnie. Tak wygląda mój ulubiony pakiet i to sprawia mi najwięcej przyjemności, bo inaczej po czasie robi się nudno.
Nawiązując jeszcze do kina, niedawno zadebiutowałeś w produkcji „Pod Wiatr”, dla odmiany w polskim filmie i dla odmiany zagrałeś samego siebie.
Tak jest, pierwszy raz i myślę, że tego nie powinno się powtarzać za często, więc kto wie, może był to ostatni raz. Uważam, że jest to super pamiątka dla mnie jak i dla reszty chłopaków z zespołu, bo wszyscy tam wystąpili. Kiedyś ich zapytałem: chcecie mieć fajną pamiątkę i za 20 lat sobie to oglądać i śmiać się z tego? Więc cieszymy się z tego, że mamy taki ruchomy album zdjęć.
Kino polskie czy niemieckie? Są to dwie różne bajki…
Zdecydowanie bliższe jest mi polskie.
A masz w planach granie w polskich produkcjach? Dostawałeś jakieś propozycje?
Ja tam mogę sobie planować, ale nie ode mnie to zależy, bo ktoś musi mnie zaprosić. Jednak zainteresowanie jest coraz większe, co mnie cieszy, bo chętnie zanurzyłbym się w polską kinematografię albo brał w niej udział.
Przejdźmy do muzyki. Twój dom rodzinny był muzykalny? Czego słuchali rodzice?
Tata słuchał OMD, Kraftwerk i ogólnie muzyki elektronicznej. Mama lubiła sięgnąć jeszcze dalej, np. The Rubettes. Czasami sobie sięgałem do tych klimatów, ale to po okresie konfliktu generacyjnego. Później natomiast, poprzez samplowanie niektórych z tych projektów, docierałem również do tej warstwy elektronicznej mojego ojca. Teraz muszę powiedzieć, że jednak zostawiło to na mnie swoje piętno i bardzo cenię te numery. Numer „Poszło” produkcyjnie dedykuję swojemu ojcu, który bardzo się ucieszył słysząc w nim syntetyczne pulsowanie.
Krafwerk to dla mnie również bliski temat. Niebawem się wybieram na ich koncert do Doliny Charlotty.
Wooow, to super! Oni już są wiekowi. Dobrze, że mówisz, sprawdzę sobie ten koncert i możliwe, że też się wybiorę.
A kto był Twoim idolem w dzieciństwie?
Było ich wielu. Trochę Janosik i Perepeczko. Trochę Michael Jordan i Kobe Bryant, ale przede wszystkim Jay-Z.
A pierwsza kupiona płyta to?
Jay-Z i singiel „Sunshine”, o którym teraz wiem, że n sam go nie lubi. Ale wtedy to było dla mnie wszystko. To był chyba 2002/2003 rok.
Ja się wychowałem na wcześniejszym „Hard Knock Life”…
Wiadomo, to hymn. Nazywało się to jeszcze „Ghetto Anthem”. Wtedy już było pozamiatane i było wiadomo, że Jay-Z będzie tu, gdzie jest.
A śledzisz to co się dzieje aktualnie na polskiej scenie muzycznej?
Staram się i coraz częściej jestem z nią konfrontowany, więc jest też mi łatwiej.
W takim razie, które debiuty z ostatnich lat zrobiły na Tobie największe wrażenie?
Największe zrobiła na mnie Kaśka Sochacka, która nagrała niesamowicie delikatny album. Przebił się on bez łokci przez branżę i sama muzyka się tutaj obroniła i mówi za siebie. To jest mój ulubiony przykład tego, że to jednak muzyka w tym wszystkim jest na końcu najważniejsza. W tym całym weryfikowaniu, co jest dobre, popularne, a co nie.
Wrócę na chwilę do tej scenerii klubowej, m.in. takiej, w której robiłem Wam koncert. Gdzie czujesz się lepiej? W klubie, kiedy masz bliski kontakt z publiką, czy w plenerze na festiwalu z kilkutysięczną widownią.
Na tyle jest różnica, że na festiwalu czy koncercie plenerowym ta publika jest wymieszana i ja wtedy lubię zdobywać nowych fanów i przekonywać ich do nas na miejscu, podczas koncertu. Jest to nie lada wyzwanie. Jednak bardziej wolę te klubowe koncerty, kiedy wiem, że każdy sprzedany bilet jest dedykowany nam. Wtedy ludzie już wiedzą na co się piszą. Tego nikt nie przeskoczy. To są nasze rodzinne spotkania z naszą rodziną bitaminową, czy bambinową, bo publika jest zazwyczaj ta sama. Tutaj powtarzają się twarze, widzimy ze sceny te same osoby, których widzieliśmy np. u wspomnianego Bazyla. W mojej ocenie jest to najlepszy rodzaj grania.
A co słychać u Ciebie w kwestii wydawniczej? „Poczekalnia” wyszła dwa lata temu, więc już może czas na kolejny album? Pracujesz nad czymś?
Pracuję, ale stałem się też bardziej niezależny w tym całym wydawaniu i licencjami. Nie jestem teraz zmuszony robić czegoś pod presją czasu. Mam swoje tempo i będę pracować tak długo, aż sumiennie będę w stanie stwierdzić, że coś mi się podoba. W ostatnim czasie odkryłem, że dużo przyjemności daje mi wydawanie singli i mogę przy nich też pracować koncepcyjnie, lecz już nie w takiej skali jak przy albumie. U mnie często wszystko się zmienia, jest ruchome i dynamiczne i to też ma urok. Po woli odkładam sobie materiał do szuflady, ale nie wychylam się z nim oraz z jakimkolwiek terminem wydawniczym.
Latem ponownie zagrasz w Poznaniu na Edison Festival. Jakie masz wspomnienia z naszym miastem? Masz jakieś swoje ulubione miejsce?
Mam specjalny sentyment do trzech miast, które odwiedziliśmy na naszej pierwszej bitaminowej trasie. Był to Wrocław, Kalisz, w którym zakładaliśmy zespół i Poznań. Wtedy graliśmy w Projekt LAB. Powrót do Poznania jest zawsze dla mnie wyjątkowy, bo tutaj mieliśmy swoją pierwszą publikę. To u Was pierwsze osoby wyciągnęły do nas rękę. Aż się wzruszam jak to wspominam. Dlatego Poznań na zawsze będzie w naszych bitaminowych sercach. Edison Festival też wspominam szczególnie, bo miałem swój pokój z widokiem na scenę i na balkonie spędziłem dużo czasu słuchając występujących muzyków.
Na koniec pytanie z innej beczki. Jakbyś miał wybrać jedną osobę, z którą mógłbyś zjeść kolację, to kto to by był i dlaczego? Jakie zadałbyś pytanie tej osobie?
Byłby to D’Angelo i zapytałbym czy jeszcze coś od niego usłyszymy.