Dwa lata po debiucie, światło dzienne ujrzał wydany w trzech odsłonach, drugi krążek Ani Leon we współpracy z Arkiem Koperą – już nie tylko jako producentem, ale współtwórcą całego materiału. Przy okazji poznańskiego koncertu porozmawialiśmy z artystką o nowym albumie, muzyce, emocjach i miejscu Ani Leonowicz w niespokojnym świecie polskiej muzyki popularnej.
Grałaś całkiem niedawno koncert w Poznaniu. Jak sprawdza się poznańska publika?
A zupełnie szczerze to do Poznania bardzo lubię wracać. Publika jest cudowna, zaangażowana, bawią się, tańczą i śpiewają razem z nami, nic tylko grać dla Was zawsze!
Super! Wstępną wymianę uprzejmości mamy odhaczoną (śmiech), to teraz powiedz mi proszę… od śpiewania pod prysznicem, przez szkołę wokalną w LA, po mroczny, charakterystyczny styl i melodie dark-pop – skąd w Tobie ten mrok i jak go w sobie odkryłaś?
Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie jednoznacznie, wydaje mi się, że to zwyczajnie kwestia gustu, który rodzi się w nas wraz z rozwojem. Bardzo długo szukałam siebie, swojej drogi w muzyce. Próbowałam różnych gatunków, ale jedno zapadło mi w pamięć, a konkretnie moment, jak Lorde wydała swój pierwszy singiel „Royals”. Już jedną piosenką pokazała mi, że pop może być ciekawy, może poruszać trudne tematy, sięgać po cząsteczki różnych gatunków muzycznych, w tym wypadku między innymi elektroniki a jednocześnie być tak czytelny w odbiorze oraz mimo mocnych brzmień bardzo wciągający i przyjemny. Przynajmniej dla mnie! Ale jak spojrzeć ciut szerzej, to w każdej dziedzinie sztuki ciągnie mnie ku „mrokowi”. Jako dzieciak już oglądałam dziwne filmy, horrory nie były mi straszne – był to strach, ale kontrolowany. Czytałam książki jak „Seria niefortunnych zdarzeń” kiedy miałam 13 lat, a Beksiński to jeden z ciekawszych artystów polskich, który zresztą z tego co czytałam, również nie czuł, że tworzy coś „mrocznego”. Pytany o mrok odpowiadał, że po prostu maluje ładne obrazy…
„Muzyka wyraża to, co nie może być powiedziane, a o czym nie można milczeć”, zwykł mawiać Victor Hugo. O czym Ty nie możesz milczeć?
Dobre pytanie. Generalnie staram się nie wypowiadać na tematy, na których się nie znam, także nie milczę tylko w tych sprawach, które mnie osobiście dotykają. Cały album „Czas się bać!” jest autobiograficzny, opowiadamy tam o własnych historiach, doświadczeniach. Do problemów, które poruszamy i uważamy, że wymagają bycia usłyszanym, należą nałogi, samotność, niezrozumienie tego świata po wiarę, materializm czy banalnie, ale chociażby poszukiwanie miłości i aplikacje randkowe. Jednak teraz tak sobie myślę, jest jeszcze jedna sprawa, którą czuję, że powinnam tutaj dodać – zwierzęta. Jestem człowiekiem, który nie uznaje wyższości życia ludzkiego nad zwierzęcym. Uważam, że to co zwierzęta przeżywają przez nasze okrucieństwo, jest zwyczajnie dla mnie nieakceptowalne – okrutne.
Upłynęły dwa lata od debiutanckiej płyty. Drugi krążek powstaje z reguły już nieco spokojniej, inaczej. Jak to było u Ciebie? Czy to mozolna, zaplanowana praca czy raczej impuls, za którym poszłaś?
To u mnie odwrotnie (śmiech). To pierwsza płyta powstawała na luzie, spełniałam swoje marzenie. Pierwsze doświadczenia w studiu, praca z producentami, tworzenie muzyki, która tylko mnie tak naprawdę kręci w ogóle nie zastanawiając się, czy komuś to się spodoba! Cudowne czasy – niestety już po nich. Tym razem był ogromny stres. Czuję, że włożyliśmy z Arkiem na ten drugi krążek ogrom pracy, absolutnie przemyślanej, wiedzieliśmy, czego chcemy, o jaki efekt nam chodzi, zadbaliśmy o każdy detal. Czułam sporą presję, że tym razem już tworzę nie tylko dla siebie, a dla fanów, którzy mi ufają, nie chciałam ich zawieść, to samo tyczy się wytwórni czy managera. Teraz wiem, że praca nad albumem to team work. Nad sukcesem danego albumu pracuje wielu ludzi, a ten stres związany z odbiorem płyty przez innych, na który nie masz najmniejszego wpływu, jest powiem szczerze, zwyczajnie trudny.
Porozmawiajmy chwilę o tekstach. U mnie tekst jest zawsze na końcu, mówisz w jednym z wywiadów – dlaczego w tej kolejności? Przybliż nam proszę sam proces powstawania Twoich kawałków
Szczerze to nie czuję się żadną poetką, stąd nie mam na telefonie czy w zeszycie jakichś swoich złotych myśli, które chciałabym zamienić w piosenkę. Najpierw pracujemy nad muzyką, melodią, a potem pomysłem na utwór, czyli historią, którą chcemy opisać słowami.
Mówi się, że najlepiej tworzy się w smutku. Radość i spokój ponoć nie sprzyjają kreatywności. Jaki masz do tego stosunek, jak jest w Twoim przypadku?
Haha, życie nie jest proste! Oczywiście nie uważam, że musi towarzyszyć nam na co dzień nieszczęście, żeby pisać ciekawe teksty. Jednak paradoksalnie „przyjemniej” mi się pisze o sytuacjach, które mnie dotknęły w negatywnym tego słowa znaczeniu (śmiech). Płynie za tym jakaś magiczna emocja, która pozwala wokaliście przekazać to uczucie dalej. Uczucie, z którym inni, którzy przeżyli coś równie mocnego, mogą się utożsamić. Spójrzmy na to filmowo! Idziesz na komedię do kina, uśmiejesz się po pachy, pójdziesz do domu i zapomnisz o filmie… Pójdziesz do kina na dramat, czy film psychologiczny, który włazi Ci do głowy i generuje refleksje – tak łatwo o nim nie zapomnisz. Która emocja jest silniejsza? A jako artysta chcesz wywoływać emocje, ba chcesz sam je odczuwać za każdym razem kiedy je przekazujesz.
To już drugi krążek wyprodukowany wspólnie z Arkiem Koperą. Powiedziałaś nawet, że Arek podchodzi do tej płyty, pierwszy raz jako artysta, a nie tylko producent w tle. Nie da się ukryć, że realizuje się także aktorsko! (śmiech) Jakie emocje towarzyszyły Wam przy tworzeniu „Czas się bać”?
Tak, Arek nie miał zbyt wielkich ról w teledyskach (śmiech). Zamysł był bardziej taki, żeby był „smaczkiem”, osobą charakterystyczną w każdym obrazie, jednak nie pierwszoplanową – szlachetnie oddał tę rolę mnie! Jeśli chodzi o naszą współpracę, to różni się ona od poprzedniej płyty. Tym razem Arek debiutuje jako artysta! Powiedziałam sobie koniec, gość wkłada tyle samo serca, zaangażowania w muzykę, melodie wszystkie części utworów może (poza tekstami (śmiech), jednak ja też nie jestem w stanie zaangażować się tak jak on, chociażby w kwestie produkcyjne, bo zwyczajnie nie mam takiej wiedzy ani nie obsługuję tego typu programów), że czas Arka pokazać i podarować temu światu, bo jest perełką, niesamowicie i wszechstronnie utalentowanym artystą. Chcę, by dowiedzieli się o nim wszyscy, a przynajmniej cała Polska! Jednak wracając do pytania – emocje były różne! Raz dogadywaliśmy się bez słów, raz wychodziłam, zatrzaskując drzwi, mówiąc, że już nie wracam. Na poprzedniej płycie to ja miałam ostateczne zdanie, tym razem mieliśmy oboje po równo, więc musieliśmy szukać kompromisów. Przyznam, że to chyba sam początek, kiedy nie byłam jeszcze sama pewna, czego chcę, był nieco burzliwy, potem szło jak po maśle!
Dobrze jednak, że wróciłaś po zatrzaśnięciu drzwi! Czy też wynikiem kompromisu zaprosiliście artystów z różnych obszarów muzyki popularnej – Sarsa, Mery Spolsky, Kukon? Efekt jest fantastyczny. Powiedz więc, skąd pomysły na dobór gości?
Hmm. Powiem szczerze, że nie było dużo namysłu. Jeśli chodzi o tytułowy numer „Czas się bać!” – to ja się uparłam, że musi być Mery. Gdyby odmówiła, to ja nie widziałam nikogo innego na jej miejsce. Wręcz byłam przekonana, że jak odmówi, to ten numer nie trafi na album… Wiedziałam, że uniesie tę piosenkę, doda swojego sznytu, będzie sexy, będzie konkretnie, będzie genialnie. Tak że całe szczęście się udało! Sarsa jest artystką kompletną – podziwiamy ją od wielu lat z Arkiem. Jest wokalistką, producentką, pisze świetne teksty, imponuje nam jej talent i praca. Każdy projekt, za który się bierze, ma coś wyjątkowego w sobie. Z kolei Kukon, to według nas jeden z najciekawszych raperów w Polsce o niesamowitej wrażliwości, charakterze, stylu, który się wyróżnia. Ma coś mrocznego w sobie, co kochamy. Poza tym jego barwa głosu jest wybitna.
Co sądzisz o roli odwagi w twórczości i ile Twoim zdaniem odwagi, talentu, a ile szczęścia składa się na sukces artysty w dzisiejszym świecie?
W muzycznym środowisku/ biznesie nie ma miejsca na brak odwagi – takie jest moje zdanie. Jeśli chodzi o tę kombinację szczęście, talent i odwaga, to są różne opcje. Ja myślę, że talent może grać nawet najmniejszą rolę w tym wypadku… myślę, że mocniejsza w tym biznesie jest osobowość, charakter. Jednak na sukces składa się pewna całość, która często jest niewyjaśniona, często dla mnie niezrozumiała. Niestety, ale nie ma złotego środka!
Open`er, Męskie Granie, Tauron Nowa Muzyka – jak przetrzeć sobie ścieżkę od pierwszego kawałka, do największych festiwali muzycznych w kraju?
Zrobić album, który będzie ciekawą, jakościową nowością na polskim rynku muzycznym i mieć cudowny management, który w Ciebie wierzy i Cię wszędzie pcha.
Zatem skrócony przepis na sukces już mamy (śmiech). Idąc dalej – wychodzisz na scenę, przed Tobą setki, tysiące ludzi – co się wtedy czuje? Co czuje Ania Leon, podchodząc do mikrofonu?
Dzisiaj? Niesamowitą ekscytację! Zapytałbyś mnie dwa lata temu – chciałabym uciec na koniec świata, by nie musieć tego doświadczać (śmiech). Tak, był we mnie pewien masochizm, albo po prostu czułam, że to przyjdzie, ale z czasem i czekałam cierpliwie na rozwój sytuacji.
Mówiąc o tej płycie, nie sposób nie wspomnieć o znakomitych klipach Michała Radziejewskiego. Czy kiedy masz już gotowy numer, w Twojej głowie pojawia się od razu mgliste wyobrażenie teledysku? Masz realny wpływ na ostateczny kształt klipów, czy może to nie Twoja bajka i oddajesz pałeczkę Michałowi?
To prawda, Michał jest cudowny. Oby TROJE kochamy horrory i to nas na pewno połączyło. Michał jest reżyserem, który kocha fabuły. Ja musiałam się tego nauczyć, bo w przypadku teledysków byłam bardziej abstrakcjonistką. Rzeczywiście kiedy historia jest angażująca, inaczej Ci się ogląda obrazek, nawet jeśli trwa tylko 3 min. Jaki ja mam wpływ na wszystko? Od początku jestem mocno zaangażowana w cały proces, czyli od tworzenia fabuły po wybieranie ostatecznych klatek. Ja nie potrafię inaczej, jestem upierdliwa aż do bólu. Jednak klipy i generalnie aktorstwo jest dla mnie jeszcze takim do końca nieodkrytym obszarem. Uczę się tego. Uczę się jak opisywać co mam w głowie, jaką mam wizje, by to, co kręci kamera, było w stu procentach zgodne z moim wyobrażeniem. To jest cholernie trudne.
Gdybyś na chwilę zamknęła oczy, by uruchomić wyobraźnię i pstryknąwszy palcami, mogła zaprosić jutro na nagranie jednego wokalistę, niezależnie od narodowości – kto zasiadłby z Tobą w studio i dlaczego?
Nie potrafię wybrać jednej postaci… wybieram The XX, Lorde i Kanye West`a! Dlaczego? Bo ich kocham! Biorę ich całyyyyych! A czekaj, musimy też zaprosić Billie!
No nic, powiedz managerowi, że jednak studio na jeden dzień nie wystarczy (śmiech). Odejdźmy na chwilę od pracy. Powiedzmy, że przed Tobą wolny weekend. Kalendarz pusty przez najbliższe 4 dni. Zero zobowiązań. Jak wykorzystujesz taki czas tylko dla siebie? Jak odpoczywa, jak bawi się Ania Leon?
Ja jestem babcią, domatorem! (śmiech) Kocham być w domu z moim psem, partnerem, chodzić na spacery, oglądać Netflix, jeść chińczyka i pić dobre czerwone wino.
Jimmy Hendrix powiedział kiedyś, że muzyka może zmienić świat. Powiedz proszę na koniec, jak chciałabyś, żeby Twoja muzyka wpływała na rzeczywistość, żebyś za 50 lat mogła powiedzieć sobie… Było warto – Jimmy miał rację?
Oszczędzę wszystkim patosu w tej wypowiedzi… Chciałabym, żeby moja muzyka zwyczajnie umilała ludziom życie. Niczego więcej nie oczekuję.