„W martwieniu się nie ma nic budującego” – Mela Koteluk

Mela Koteluk
11 kwi 2015

Mela Koteluk to charyzmatyczna artystka, zaczynająca swoją muzyczną podróż pierwszym albumem „Spadochron”. Poznański Spring Break, będący kompilacją festiwalu i konferencji branżowej, stwarza możliwość zatopienia się w dojrzałej liryce i ogromnym potencjale muzycznym, jaki na polską scenę wnosi młoda, temperamentna uczestniczka. Przekonajcie się sami. Zapraszamy do wywiadu.

 

W kwietniu wystąpisz jako jedna z uczestników  festiwalu Spring Break w Poznaniu. Wiedząc, że festiwal ma dość nietypową formę, gdyż nie odbywa się na jednej scenie, z jakimi Twoimi oczekiwaniami się wiąże?

To prawda, Spring Break ma wyjątkową formułę i zanosi się na arcyciekawe  wydarzenie kulturalne, natomiast o koncertach które dajemy nie myślę w  kategoriach oczekiwań, cieszę się że w małej formie będziemy jego częścią.  Podoba mi się ta nietypowa formuła i fakt, że wydarzenie ma miejsce w Poznaniu, do którego chętnie wracamy, w tym mieście publiczność jest niezwykle świadoma i otwarta na nowości. Oczywiście, koncert w ramach festiwalu z reguły wygląda trochę inaczej, niż samodzielny – klubowy, ale to zawsze dobre doświadczenie i możliwość zagrania dla słuchaczy, którzy dotychczas nie mieli okazji posłuchać na żywo ani „Spadochronu”, ani „Migracji”. Znakomite jest to, że wydarzenie nie ogranicza się wyłącznie do festiwalowej sceny, ale zaprasza do dowiedzenia się czegoś więcej na temat funkcjonowania rynku muzycznego w Polsce i nie tylko, w ramach zaplanowanych paneli dyskusyjnych, wykładów, konferencji. To bardzo istotne dla początkujących twórców – świadomość pewnych zjawisk w muzycznym świecie ma kluczowe znaczenie. Wszystko wskazuje na to, że Spring Break będzie prawdziwym tyglem inspiracji i mocnym punktem tegorocznych imprez kulturalnych w Polsce.

Na płycie „Migracje” swój udział znalazł instrument jakim jest hang drum. Czy ten fakt można przyjąć jako dowód na to, że masz w sobie coś z eksperymentalistki

Cóż, u każdego te granice przebiegają gdzie indziej. Faktem jest, że nie występuję solo, lecz z zespołem i ma on bezpośredni wpływ na charakter muzyki, która powstaje. Czy jesteśmy stylistycznymi purystami? Nie sądzę. Czy jesteśmy eksperymentalistami? W umiarkowanym trybie. Nasza muzyka jest autorska, proporcje dobieramy według uznania, bez nadmiernej analizy, bo w naszym świecie muzyka wynika z pewnego rodzaju wyczucia. Na „Migracjach” pojawiły się klarnety, flet poprzeczny, saksofony, wiolonczela i wspomniany hang drum, które to instrumenty z pewnością urozmaiciły materiał w warstwie aranżacyjnej. Hang drum to bardzo rzadki, oryginalnie brzmiący instrument  powstały w Szwajcarii, z którego wymyśleniem i konceptem wiążą się nieprawdopodobne historie. Na płycie zagrał na nim Wojtek Pęczek, należący do wąskiego grona szczęśliwców posiadających oryginalny egzemplarz tego unikatowego „ufo”.

Śpiewasz, że nie wiesz jak to jest mieć na cokolwiek czas, co w wywiadach popierasz opowieściami na temat swojego koczowniczego trybu życia. Czy nie obawiasz się, że przez ten brak czasu możesz coś przeoczyć, skoro, jak przyznałaś w utworze „Na wróble” – „antidotum na niepokój to temperatura ciała”?

Aby odpowiedzieć na to pytanie, należałoby ustalić proporcję wypowiedzi odautorskiej, a fikcyjnej narracji, a to dość karkołomne zadanie, ciężko będzie mi w ustaleniu tego pomóc. Mam wrażenie, że tryb wędrowny, w którym od dłuższego czasu na własne życzenie funkcjonuję, skłania mnie do czerpania z bieżącej chwili. Przebywania z ludźmi w większej mierze, niż z przedmiotami. Mówiąc pokrótce, w większej mierze satysfakcji dostarczają mi relacje, niż przyglądanie się duńskiemu krzesłu. Lepiej czyta mi się książki, które nie należą do mnie – nie wiem dokładnie na czym to polega –  po prostu w moim przypadku kolekcjonowanie stwarza niepotrzebny dystans i jakiś rodzaj prokrastynacji. Od czasu do czasu pojawiają się obawy o to, co przepływa przez palce, co jest naturalne, grunt by zachować trzeźwość głowy  i mieć wgląd w to, co się dzieje. Zmieniać perspektywę. Tak to działa u mnie.

W jednym z wywiadów przyznałaś, że łączy Cię emocjonalna więź z babcią, która wyznaje ideę dbania o „wszystkich dookoła” co, jak wiemy doskonale – jest wyczerpujące energetycznie i trudne do osiągnięcia. Czy przejęłaś w spadku tego typu tendencję?

Zgadzam się, to wyczerpujące zajęcie, chęć zadbania o wszystkich i wszystko. Naszą Babcię nazywamy z rodzeństwem kierowniczką kuli ziemskiej, to niezwykła kobieta, osobnik alfa w rodzinie. Jej z dbaniem o nas jest bardzo dobrze, to ją uszczęśliwia. Jeśli chodzi o mnie, siłą rzeczy przejęłam w jakimś stopniu te środowiskowe tendencję, ale z biegiem lat  widzę dużo sensu w odpuszczaniu i dawaniu sprawom dziać się po swojemu. Zamieniam zamartwianie się i spłycony oddech w wolną głowę, staram się upraszczać, a nie komplikować. W martwieniu się o coś nie ma niczego budującego, można to przetransformować w coś, co sprawia że życie staje się przyjazne.

Stwierdziłaś, że imiona niosą za sobą niezwykłą moc. Malwina to zdecydowana egzotyka wśród polskich Baś i Kaś. Czy Twoje imię dodaje Ci jakiś ponadprzeciętnych umiejętności, które, jak zakładam twierdzić, sama w sobie dostrzegłaś?

Chyba nie ma co dorabiać do tego ideologii, po prostu jako osoba z muzycznym słuchem, słyszę muzykę danego imienia – to ile jest w nim mocnych lub delikatnych tonów. Czasem kojarzę to z osobowością danej osoby. Tak, to chyba wyłącznie kwestia skojarzeń. Bo czy są na to naukowe dowody? Nie. Nie spotkałam w swoim życiu kogoś takiego jak „imionolog” (śmiech). W ID jest Malwina, wytrzymała kobieta – bawół, ale z Melą na co dzień jest ciut raźniej. Przynajmniej dziś, a to bardzo dużo.

W życiu dopuszczasz do siebie głos intuicji czy raczej stawiasz na stricte matematyczne „kalkulacje” rzeczywistości? 

Cenię wiedzę, uważam, że warto podejmować trud myślenia, analizy. Ale dopuszczam do siebie głos intuicji, to dla mnie naturalna sprawa. Zwłaszcza w tak delikatnej materii jaką jest muzyka, na kalkulacje nie ma miejsca, w procesie tworzenia kalkulacje oddalają od istoty, czynią dzieło nieautentycznym. Muzyka funkcjonuje w warstwie emocjonalnej i trzeba działać w zgodzie z sobą. Ona oddziałuje tylko wtedy, kiedy nie ma wyrachowania i kłamstwa. Kiedy wynika z prawdziwego przeżycia.